sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział IV


Hej, kochani!
Przepraszamy za długi czas milczenia z naszej strony oraz, że musieliście czekać tak długo na kolejny rozdział.
Czemu nie pisałyśmy? Czemu się nie odzywałyśmy? Otóż życie to pasmo niepowodzeń, niespodzianek, obowiązków i ciężkich sytuacji. Nasze głowy zaczęły zaprzątać obowiązki życiowe i problemy miłosne, które nie dają Nam spokoju. Mamy ogromną nadzieję, że Nas zrozumiecie i wybaczycie. 
Poza tym, już jutro święta Wielkanocy, z tej okazji życzymy wam wesołych świąt, dalszego rozwoju w pisaniu (nie jestem zbyt dobra w takich życzeniach, więc wstawię wam wielkanocnego Ville)

_____________________________
Czując się trochę… winnym? Nie, to złe słowo. W każdym razie… Poszedłem na zewnątrz poszukać gałęzi i patyków, by rozpalić małe ognisko. Odrobina ciepła należy się Sygin po tym, jak wciągnąłem ją do strumienia. Kontakt z lodowatą wodą wywołał u niej szok termiczny i zemdlała mi na rękach. Bardzo to odczułem, gdyż wtedy jej mięśnie się rozluźniły i niosło się ją, jakby przytyła z dwieście kilo. 

Gdy uzbierałem już odpowiednią ilość gruzu, skierowałem swe kroki do chatki, w której ją zostawiłem. Cały czas czułem czyjąś obecność, co mnie nieco niepokoiło, ale to zapewne ten kot, przez którego cała ta sytuacja z zamrożeniem zaistniała.

Wchodząc do środka, kątem oka zobaczyłem, jak Sygin się obraca i trzęsie. Na całej powierzchni rąk miała gęsią skórkę, a jej szczękanie zębami dało się usłyszeć nawet na dworze przez nieszczelne okna. Położyłem koło niej „zbiory” i rozpaliłem je magią. Na początku drewno tylko lekko się tliło, co strasznie mnie zdenerwowało. Włożyłem w to tyle mocy, że przy pełni sił cała ta rudera spłonęłaby w kilka sekund. Ku mojej uldze ogień po pewnym czasie sam zaczął się powiększać.

Mimo wszystko wiedziałem, że te kilka płomieni nie ma wystarczającej energii by ogrzać blondwłosą. Poszedłem więc poszukać dla niej jakiegoś okrycia wierzchniego. Przeszukałem chyba wszystkie szafy, szuflady i półki, jednak niczego tam nie było. Dałem radę znaleźć jedynie jakiś stary, trochę dziurawy koc. No cóż… Lepsze to niż nic.

Wróciłem do blondynki i w bezpiecznej od niej odległości przykucnąłem. Pomogłem jej powstać z pozycji leżącej.

-Musimy zdjąć ci te przemoczone ubrania –rzuciłem. Ona zaś, jak na zawołanie uniosła ręce. No, nie do końca o to mi chodziła, ale niech już będzie. Nieco niepewnie zdjąłem z niej sukienkę oraz halkę. Największe wyzwanie stanowił dla mnie gorset, ale z nim też sobie poradziłem. Sznurek był tak poplątany, jakby miała na jego zawiązanie pięć sekund. Czyżby aż tak się do mnie śpieszyła z rana?

Zostawiłem jej tylko bieliznę. Nie stanowiła ona wielkiej przeszkody do dokładnego ogrzania się, a nie chciałbym później wysłuchiwać, że rozbieram ją do zupełnej nagości.

Kończąc „robotę” puściłem ją, patrząc jak z powrotem opada na podłogę i okryłem kocem. To też było mało, jeśli chodzi o rozgrzanie Sygin.

Nagle przypomniało mi się, jak Sif którejś zimy wpadała do stawu. Chłopka z wioski, która nas znalazła, mówiła, że najlepsza jest bliskość drugiej (ciepłej) osoby. Thor i Trzech Wojów bili się, który pierwszy będzie użyczał jej ciepła, a ja stałem jak kołek i wpatrywałem się w nich z głupia miną.
Pomyślałem sobie, że czemu teraz nie skorzystać z rady tamtej kobiety? A może rzeczywiście miała rację? I tak nie mam nic do stracenia. Problem stanowiła tylko temperatura mojego organizmu. Przez swe pochodzenie nie należę do najgorętszych osób, a mógłbym nawet powiedzieć, że w tej chwili zimnem ciała pewnie nie różnię się od blondwłosej. Ale od czego jest magia.

Wypowiedziałem odpowiednią inkantację i zdjąłem z siebie górną część garderoby. Moja skóra dalej była zimna, lecz mój wewnętrzny ogień będzie mógł się przedostać do organizmu Sygin, ogrzewając ją.

Powoli, bez żadnych gwałtownych ruchów, przytuliłem się do jej pleców. Od frontu było zbyt duże ryzyku, że zachowa się impulsywnie. Trwaliśmy razem jakąś chwilę. Wiedziałem, że blondynka już zdążyła ustabilizować swoja temperaturę, jednak po co się odłączać? Tylko zaczęłaby mówić, co mogłoby się źle skończyć przez moje odpowiedzi charakterystyczne dla mej wrednej natury.

Oboje wpatrywaliśmy się w ognisko, aż w końcu młoda Wanówka przerwała ciszę:

-Nigdy się tak nie czułam – powiedziała ochryple.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy rozpocząć z nią dialog, czy może zostawić tę uwagę bez słowa. Podjąłem decyzję, gdy odczułem, że Sygin najwyraźniej się spięła.

-Jak?- szepnąłem.

-Zamarznięta.

Rozbawiła mnie. Czekałem na ciąg dalszy jej wypowiedzi, jednak drzwi chatki się otworzyły, wpuszczając do środka lodowate powietrze. I na co ja się tak wysilałem?

W progu stanęła piękna blondynka, o idealnych wymiarach. Wyczuwałem jak obie, i nowoprzybyła, i Sygin się we mnie wpatrują. Mimo wszystko nie do mnie należeć powinny pierwsze słowa w tym zgromadzeniu.

-Wracałam z pracy, kiedy zobaczyłam światło w oknie. Wiem, że od dawna nikt tu nie mieszka, więc pomyślałam, że może ktoś potrzebuje pomocy. – Uśmiechnęła się „nowa”, jednak coś mi w tym uśmiechu wyglądało sztucznie. Odwzajemniłem gest, by nie wzburzać żadnych podejrzeń.

-Nazywam się Alice Killer. – Pieściła swoje imię, wypowiadając je. Zupełnie, jakby była z niego dumna. Nikt, kto używa imienia wybranego przez rodziców tak nie robi. Nie aż tak. I jeszcze uniosła brew.
Mruknąłem cicho.

-Doprawdy, zabójcze nazwisko. – Chyba uznała to za pewną sugestię. Zdradzał to jej nowy rodzaj wyrazu twarzy. Uwodzicielski.

-Czyżby?- zapytała.

Spojrzałem na nią przelotnie, po czym pomogłem Sygin wstać z ziemi. Jeszcze nie do końca rozmarzła, więc utrzymanie się w pionie sprawiało jej problemy. Ukryliśmy jej wdzięki pod dziurawym kocem, po czym Alice do mnie podeszła. Razem z nią przyszedł nowy zapach. Nietypowy. Delikatnie słodki, drażniący i… dość znajomy. Ogólnie przyjemny. Przyglądałem się jej uważnie z każdym stawianym krokiem, gdyż zaniepokoiła mnie jeszcze jeden element jej wyglądu. Spod bluzki wystawało jej ramie z tatuażem. Dostrzegłam zaledwie jego fragment, gdy Killer nerwowa zakryła obnażone miejsce. Przypominało to tradycyjny znak Wanaheimu. Jest nim znaczony każdy Wan, który ukończył piętnaście lat. Sygin go nie ma. Nie zdążyła go nabyć przez wybuch wojny. Pewnie tylko dramatyzuję. Przecież Midgardczycy również mogą znać ten znak z mitów… Mimo wszystko wolałem pozostać czujny.

Nagle zapach, zapewne perfum nowoprzybyłej, stał się intensywniejszy… i pociągający. Drażnił nie tyko zmysł węchu. Drażnił też umysł. Nagle zacząłem mieć problemy z oddychaniem, a me oczy strasznie piekły. Do tego wszystkiego odczuwałem tępy ból głowy. Złapałem się za czoło.

-Loki, coś nie tak? – Sygin wszystko zauważyła. Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Nawet nie próbowałem ukrywać swych odczuć. Dziwne, to do mnie nie podobne.

-Pewnie ta pogoda mu zaszkodziła. Nie wolno się tak rozbierać w taki mróz.

-Wpadłam do strumienia, więc chciał mnie ogrzać. Ale poradzimy sobie już sami. Papa. –Pomachała teatralnie.

-Sądzę, że powinnaś dojść do słowa mężczyźnie. Grzeczne dziewczynki siedzą cicho i nie wtrącają się w nie swoje rozmowy. –Zmierzyły się wzrokiem.

–A więc, czy zechciałbyś skorzystać z mojej pomocy i przenocować u mnie?

-Z miłą chęcią -odparłem bez namysłu, spotykając się ze zdziwionym wzrokiem rozebranej blondynki, po czym szybko dodałem:

-Jednak, nie możemy stąd odejść, póki moja…-nie wiedziałem, jakiego słowa użyć - towarzyszka, nie nabędzie suchych ubrań. To nie odpowiedzialne zostawiać ją tu samą, a już tym bardziej, prowadzić ją dokądś bez odzieży.

Alice nie wyglądała na zbytnio zadowoloną z mojej odpowiedzi, jednak się uśmiechnęła. Sztucznie, ale jednak. Podeszła powoli do Sygin, zerkając ukradkiem na mój tors, po czym oświadczyła.

-Ależ naturalnie. Pozwoli pan, że użyczę jej swojego futra i w nim zaprowadzimy ją do auta. Jest ono ciepłe, a spędzenie tutaj więcej czasu może się odbić na waszym zdrowiu.

- To bardzo dobry pomysł.

Ściągnęła swoje grube, brązowe okrycie i mi je podała. Czemu mi? Sygin sama by sobie z nim poradziła. Podczas przekazywania dotknęła moją dłoń, a gdy nasze ciała się spotkały, wbiła mi paznokcie w skórę. Nie chciała mnie puszczać, jednak się wyrwałem. Obdarzyłem ją niepewnym spojrzenie. Nałożyłem futro na Sygin, co ona przyjęła z wielką ulgą. Wtuliła się w sierść padliny przyczepioną do materiału.

- Już dobrze? Możemy iść?

- Oczywiście -rzuciłem.

Gdy staliśmy w drzwiach szybko się cofnąłem. Stwierdziłem, że warto wziąć ze sobą nasze ubrania. Czysto dla pozorów założyłem lnianą tunikę, a resztę odzieży przerzuciłem sobie przez ramię i poszedłem za blondynkami. Wszyscy zatrzymaliśmy się przed czarnym autem.

- Zapraszam do mojego Range Rovere’a.

Nagle światła samochodu błysnęły i usłyszałem głośne piknięcie.