niedziela, 10 maja 2015

Rozdział V


Rezydencja Alice była ogromna. Jasna, lśniąca, położona na najwyższym piętrze budynku. Z okien widać było panoramę miasta, jak na dłoni. Ludzi przewijających się ulicami, mimo późnej pory, światła zapalone niemal w każdym mieszkaniu, każdego z wieżowców, uginających się pod grubą warstwą ołowianych chmur. Stałam zapatrzona w ten obrazek, z nosem rozpłaszczonym na szkle. Dosłownie. Nie byłam pewna, czym właściwie jest uczucie, które narastało we mnie gdy napawałam się widokiem. Strach, zauroczenie, omamienie? Odwróciłam się od okna. Loki patrzył na mnie z litością wymalowaną na twarzy, a Panna-Idealna najwyraźniej zdziwiona była moim zachowaniem. Zamrugała parę razy, po czym rzuciła
-Zaprowadzę cię do pokoju, w którym możesz doprowadzić się do porządku i przespać odrobinkę.-ten głos, tak bardzo mnie denerwował! Ciepły, melodyjny, aksamitny. Taki... idealny. Cała była idealna, czy też po prostu wyidealizowana. Właśnie to mnie niepokoiło. Sztuczność, ulizanie, wyidealizowanie. Wolnym krokiem ruszyłam za nią. Zatrzymała się w końcu, wskazując ręką na drzwi, po czym odeszła bez słowa. Otworzyłam je lekkim pchnięciem i przekroczyłam próg. Pod bosymi stopami poczułam miękki dywan. Zadowolona z tego faktu ruszyłam głębiej. Dwuosobowe łóżko z baldachimem, niewielka szafka (na alkohol zapewne), elegancka etażerka, szafa, wypełniona ubraniami męskimi i damskimi w różnych rozmiarach i drzwi prowadzące do niewielkiej łazienki. Odchyliłam ramiona, a płaszcz gładko zsunął się po nich upadając na miękką wykładzinę. Powolnym ruchem pchnęłam drzwi. Pod stopami poczułam piekący chłód kafelków. Spojrzałam w lustro. Mimo wielu godzin pracy na rażącym Asgardzkim słońcu, moja skóra pozostawała jasna. Porcelanowa. Blond włosy, prawie równie jasne jak cera, od lat nie spotkawszy się z nożycami, sięgały nieco powyżej pasa. Byłam szczupła. Nie, nie szczupła, chuda. Po prostu wychudzona. Żebra można byłoby policzyć z odległości kilku metrów. Do tego byłam niska. Niestety, nie udało mi się wybić ani milimetr powyżej metra pięćdziesiąt. Jako nastolatka, świat mogłam oglądać z perspektywy ud, tyłków i pleców, co bynajmniej nie było miłe. Westchnęłam ciężko. Skoro i tak mam zostać tutaj na dłuższy czas, czemu się nie rozgościć? Odwróciłam się plecami do odbicia, wykrzywiając twarz w grymasie. Czas zgłębić tajemnice midgardzkiej łaźni. Wchodząc do białej wanny, rzuciłam ostatnie spojrzenie sobie w lustrze. Byłam optymistką, kochałam cały świat. Cały poza sobą.

* * *

Powiedziała "Rozgość się" i tak właśnie postanowiłem zrobić. Rozgościć się. Na początku padła propozycja, jakoby miała zaprowadzić mnie do pokoju, w którym mogę sypiać, jednak, mój mózg, pracując na najwyższych obrotach, nakazał mi zostać i przeprowadzić niewielkie przesłuchanie. Usiadłem więc na sofie. Zapadłszy się w nią, mimowolnie osunąłem się do pozycji pół leżącej. Prędko doszedłem do wniosku, że taki stan zdecydowanie nie dodaje mi autorytetu i groźnego wyglądu, jednak, nie ważne jak bardzo się wysilałem, korzystając z faktu, iż Alice stoi tyłem, przy barze, nie mogłem podnieść się z miękkiej kanapy. Cholera, mogłem zarekwirować i zająć fotel! Wyciągałem ręce przed siebie, wymachując nimi jak wariat, mając nadzieję, że pomoże mi to wstać. Przymknąłem oczy dysząc ciężko ze złości. Władałem armią Chitauri, prawie wybiłem całą rasę Jotunów, a nie mogę podnieść się z cholernej sofy! To jak podnoszenie się z przysiadów. Sapnąłem podirytowany swoją własną bezradnością, gdy poczułem jak coś łapie mnie za nadgarstek i podciąga do pozycji stojącej. Uniosłem powieki. Alice stała przede mną, z tym swoim uśmiechem na ustach. Swoją drogą usta miała dość ładne, pełne, w kolorze dojrzałych wiśni.
-Chcesz drinka?-podziękowałem, po czym jak skończony idiota, klapnąłem na sofę. Cholera!-Na pewno?-spytała. Niech już będzie. Z nieco przerysowanym uśmiechem scenicznym skinąłem głową. Odwróciła się w kierunku drewnianego, lakierowanego barku. Zmierzyłem ją wzrokiem. Przynajmniej metr siedemdziesiąt, krągłe biodra, długie nogi, wcięcie w talii, włosy w kolorze zboża. Nie powiem, całkiem miło się na nią patrzyło. Gapiłem się na nią badawczym wzrokiem, bez przerwy na chociażby mrugnięcie, puki nie odwróciła się z obłą szklanką w dłoni.
-Co to?-spytałem, przyglądając się przeźroczystemu płynowi, jednak odpowiedź nie nadeszła. Podniosłem wzrok. Skinieniem głowy, nakazała mi bym spróbował. Wziąłem łyka-Niezłe.-stwierdziłem z uznaniem
-Caipirinha.-rzuciła-Prosty brazylijski drink. Limonki, cachaça, brązowy cukier, lód. Niewiele inicjatywy ze strony przyrządzającego, boski smak.-coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, ż jest po prostu miłą kobietą. Coś kazało mi zaufać jej słowa. Coś w niej. Kiedy tylko przekroczyła próg własnego domu, spadła z niej jakaś maska. A ja doskonale to rozumiałem. Otworzyłem usta by rzucić pierwsze pytanie kontrolne, jednak przerwała mi
-Wezmę prysznic, wtedy pogadamy.-skinąłem głową. Kiedy wyszła podjąłem próbę odstawienia szklanki na stolik, jakieś pół metra przede mną, jednak, jak poprzednio, moje próby wstania na niewiele się zdały. Cholera! Jest kobietą, więc przynajmniej godzinę będę czekał wciśnięty w sofę, ze szklanką w dłoni, aż ona skończy odprawiać rytuały nad swoim ciałem, włosami, tipsami. Jednak, co niezmiernie mnie zaskoczyło, wróciła już po jakimś kwadransie, owinięta w ręcznik. Pojedyncze krople spływały po jej skórze, widać spieszyła się na tyle, że pominęła wycieranie. Zadowolony z faktu, iż, jak sądziłem, było jej do mnie śpieszono, zmierzyłem ją badawczym wzrokiem, teraz, kiedy nie przykrywały jej drogie futra, jedwabna koszula ani skórzana spódnica (przyznam, że sam zdziwiłem się, gdy doszło do mnie, jak dokładnie wcześniej przyjrzałem się temu co ma na sobie). Jednak nie odkryłem nic nowego. Przynajmniej metr siedemdziesiąt, krągłe biodra, długie nogi, wcięcie w talii. Wilgotne, złote włosy luźno opadały na plecy.
-Czym się zajmujesz?-zapytałem w końcu. Pytanie numer jeden, służące jedynie, by sprawdzić, jak zachowuje się, kiedy mówi prawdę lub kłamie. Westchnęła cicho i z gracją przysiadłszy na sofie koło mnie, podciągnęła kolana pod brodę
-Można powiedzieć, że jest zawodowym kłamcą.-stwierdziła. Kiwnąłem głową. Doskonale to rozumiałem.-Pracuję w branży reklamowej, muszę pokazywać ludziom jaka jestem, dlaczego taka jestem, żeby oni chcieli być taka jak ja i kupili reklamowane produkty.-lekko pociągnęła nosem-Gram jędzowatą primadonnę.
-To akurat zdążyłem już zauważyć.-stwierdziłem. Szturchnęła mnie w ramię ze śmiechem. Kiedy wykonała tak gwałtowny ruch, znów poczułem ten zapach, intensywniejszy niż w chacie. Dreszcz przeszedł mi wzdłuż kręgosłupa, tępy ból głowy zaćmił wzrok. Ból nieraz mi towarzyszył, nie traciłem przez niego rozumu. Tym razem coś innego sprawiało, że nie mogłem się skupić. Jej zapach był jednak inny niż wcześniej. Wtedy delikatny i słodki, teraz ostry, drażniący. Przyjemny. Zamrugałem parę razy nieco zdezorientowany, licząc, że pomoże mi to odzyskasz jasność umysłu, jednak nowo zrodzona potrzeba byłą silniejsza od mnie. Ledwo zauważalnie nachyliłem się i zacząłem wąchać. Napawać się tym zapachem. Bez udawania, najzwyczajniej w świecie, po chamsku, niuchać powietrze wokół niej. Uśmiechnęła się nieznacznie, wstała i usiadła na fotelu. Spojrzałem z utęsknieniem w jej kierunku. Jedyne co zyskałem to jeszcze szerszy, wyraźnie rozbawiony uśmiech. Cholera, ona siedzi metr ode mnie!
 
* * *


Zdaje się, że słońce już dawno wzeszło, kiedy obudziłam się w aksamitnej pościeli. A to oznacza, że pozostawiłam Lokiego, na pastwę Tej-Suki-W-Futrze. Biedak, prawdopodobnie już dawno został wymęczony na śmierć.  Wysunęłam się spod fałd materiału. Nie sprawiło mi problemu, uznanie, że z ubrań w szafie mogę wybrać sobie te w moim rozmiarze. Po chwili wybiegłam z pokoju, w czarnej spódnicy (raczej, krórkiej niż długiej, co wydało mi się dość podejrzane) i szarej koronkowej bluzeczce z gołym tyłem. Jedyne ubrania, które nie wisiały na mnie jak na wieszaku. Choć wystające łopatki można było obejrzeć z każdej strony na nagich plecach. Nie więcej niż pięć sekund zajęło mi odtworzenie drogi do salonu. Co jak co, ale orientacji w terenie można było mi pozazdrościć. Siląc się na spokojną minę, weszłam do pokoju. Loki siedział zapadnięty w kanapę, z pustą szklaną w rękach, a jego, jakże inteligentna, mina oznaczała, że bynajmniej na jednym koktajlu się nie skończyło. Naprzeciwko niego, w fotelu siedziała Alice. Zmierzwione włosy, makijaż nienałożony. No, po prostu szczyty naturalności. Spokojnym krokiem ruszyłam na drugą stronę pokoju i usadowiłam się na skórzanej pufie w koncie, jednak nikt nie zwrócił na mnie uwagi, rozmowa toczyła się dalej, jakby nigdy nic

-A skąd właściwie masz tatuaż, który wystaje ci zza kołnierza i co przedstawia?-spytał Loki. A więc przeprowadzał swoje małe przesłuchanie. Podejrzliwym wzrokiem zmierzyłam go, zatrzymując się na szklance. Albo to on jest przesłuchiwany, tylko nie zdaje sobie z tego sprawy.

-Kiedy miałam szesnaście lat, w akcie buntu wytatuowałam sobie jeden z moich ulubionych cytatów w języku urdu.

-Jaki?-w jego głosie wyraźnie brzmiało zaciekawienie. Byłam coraz pewniejsza, że alkohol mu nie służy

-"Żyć można tylko przez to, przez co można umrzeć". Mój ojciec zwykł tak mówić.-przeniosłam spojrzenie na nią. Jak to możliwe, uśmiechać się aż tak szeroko i nie wyglądać jak ropucha?!

-Mojego ojca zwykle cytują inni.-mruknął-Właściwie ojczyma, jestem adoptowany.-uzupełnił

-Cytują?-spytała-Jest kimś ważnym?-Loki kiwnął głową

-Monarchą.-wytrzeszczyłam oczy na Kłamcę. Powoli oderwał wzrok od Mojego-Range-Rovera i przeniósł na mnie. Teatralnym gestem walnęłam się spodem dłoni w czoło, aż po pomieszczeniu rozległo się głośne plaśnięcie. Teraz również wzrok Ropuchy spoczywał na mnie. Poczułam jak twarz zalewa mi fala gorąca. Szybko, trzeba coś powiedzieć

-Eeee...-zastanowiłam się-Mucha?

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział IV


Hej, kochani!
Przepraszamy za długi czas milczenia z naszej strony oraz, że musieliście czekać tak długo na kolejny rozdział.
Czemu nie pisałyśmy? Czemu się nie odzywałyśmy? Otóż życie to pasmo niepowodzeń, niespodzianek, obowiązków i ciężkich sytuacji. Nasze głowy zaczęły zaprzątać obowiązki życiowe i problemy miłosne, które nie dają Nam spokoju. Mamy ogromną nadzieję, że Nas zrozumiecie i wybaczycie. 
Poza tym, już jutro święta Wielkanocy, z tej okazji życzymy wam wesołych świąt, dalszego rozwoju w pisaniu (nie jestem zbyt dobra w takich życzeniach, więc wstawię wam wielkanocnego Ville)

_____________________________
Czując się trochę… winnym? Nie, to złe słowo. W każdym razie… Poszedłem na zewnątrz poszukać gałęzi i patyków, by rozpalić małe ognisko. Odrobina ciepła należy się Sygin po tym, jak wciągnąłem ją do strumienia. Kontakt z lodowatą wodą wywołał u niej szok termiczny i zemdlała mi na rękach. Bardzo to odczułem, gdyż wtedy jej mięśnie się rozluźniły i niosło się ją, jakby przytyła z dwieście kilo. 

Gdy uzbierałem już odpowiednią ilość gruzu, skierowałem swe kroki do chatki, w której ją zostawiłem. Cały czas czułem czyjąś obecność, co mnie nieco niepokoiło, ale to zapewne ten kot, przez którego cała ta sytuacja z zamrożeniem zaistniała.

Wchodząc do środka, kątem oka zobaczyłem, jak Sygin się obraca i trzęsie. Na całej powierzchni rąk miała gęsią skórkę, a jej szczękanie zębami dało się usłyszeć nawet na dworze przez nieszczelne okna. Położyłem koło niej „zbiory” i rozpaliłem je magią. Na początku drewno tylko lekko się tliło, co strasznie mnie zdenerwowało. Włożyłem w to tyle mocy, że przy pełni sił cała ta rudera spłonęłaby w kilka sekund. Ku mojej uldze ogień po pewnym czasie sam zaczął się powiększać.

Mimo wszystko wiedziałem, że te kilka płomieni nie ma wystarczającej energii by ogrzać blondwłosą. Poszedłem więc poszukać dla niej jakiegoś okrycia wierzchniego. Przeszukałem chyba wszystkie szafy, szuflady i półki, jednak niczego tam nie było. Dałem radę znaleźć jedynie jakiś stary, trochę dziurawy koc. No cóż… Lepsze to niż nic.

Wróciłem do blondynki i w bezpiecznej od niej odległości przykucnąłem. Pomogłem jej powstać z pozycji leżącej.

-Musimy zdjąć ci te przemoczone ubrania –rzuciłem. Ona zaś, jak na zawołanie uniosła ręce. No, nie do końca o to mi chodziła, ale niech już będzie. Nieco niepewnie zdjąłem z niej sukienkę oraz halkę. Największe wyzwanie stanowił dla mnie gorset, ale z nim też sobie poradziłem. Sznurek był tak poplątany, jakby miała na jego zawiązanie pięć sekund. Czyżby aż tak się do mnie śpieszyła z rana?

Zostawiłem jej tylko bieliznę. Nie stanowiła ona wielkiej przeszkody do dokładnego ogrzania się, a nie chciałbym później wysłuchiwać, że rozbieram ją do zupełnej nagości.

Kończąc „robotę” puściłem ją, patrząc jak z powrotem opada na podłogę i okryłem kocem. To też było mało, jeśli chodzi o rozgrzanie Sygin.

Nagle przypomniało mi się, jak Sif którejś zimy wpadała do stawu. Chłopka z wioski, która nas znalazła, mówiła, że najlepsza jest bliskość drugiej (ciepłej) osoby. Thor i Trzech Wojów bili się, który pierwszy będzie użyczał jej ciepła, a ja stałem jak kołek i wpatrywałem się w nich z głupia miną.
Pomyślałem sobie, że czemu teraz nie skorzystać z rady tamtej kobiety? A może rzeczywiście miała rację? I tak nie mam nic do stracenia. Problem stanowiła tylko temperatura mojego organizmu. Przez swe pochodzenie nie należę do najgorętszych osób, a mógłbym nawet powiedzieć, że w tej chwili zimnem ciała pewnie nie różnię się od blondwłosej. Ale od czego jest magia.

Wypowiedziałem odpowiednią inkantację i zdjąłem z siebie górną część garderoby. Moja skóra dalej była zimna, lecz mój wewnętrzny ogień będzie mógł się przedostać do organizmu Sygin, ogrzewając ją.

Powoli, bez żadnych gwałtownych ruchów, przytuliłem się do jej pleców. Od frontu było zbyt duże ryzyku, że zachowa się impulsywnie. Trwaliśmy razem jakąś chwilę. Wiedziałem, że blondynka już zdążyła ustabilizować swoja temperaturę, jednak po co się odłączać? Tylko zaczęłaby mówić, co mogłoby się źle skończyć przez moje odpowiedzi charakterystyczne dla mej wrednej natury.

Oboje wpatrywaliśmy się w ognisko, aż w końcu młoda Wanówka przerwała ciszę:

-Nigdy się tak nie czułam – powiedziała ochryple.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy rozpocząć z nią dialog, czy może zostawić tę uwagę bez słowa. Podjąłem decyzję, gdy odczułem, że Sygin najwyraźniej się spięła.

-Jak?- szepnąłem.

-Zamarznięta.

Rozbawiła mnie. Czekałem na ciąg dalszy jej wypowiedzi, jednak drzwi chatki się otworzyły, wpuszczając do środka lodowate powietrze. I na co ja się tak wysilałem?

W progu stanęła piękna blondynka, o idealnych wymiarach. Wyczuwałem jak obie, i nowoprzybyła, i Sygin się we mnie wpatrują. Mimo wszystko nie do mnie należeć powinny pierwsze słowa w tym zgromadzeniu.

-Wracałam z pracy, kiedy zobaczyłam światło w oknie. Wiem, że od dawna nikt tu nie mieszka, więc pomyślałam, że może ktoś potrzebuje pomocy. – Uśmiechnęła się „nowa”, jednak coś mi w tym uśmiechu wyglądało sztucznie. Odwzajemniłem gest, by nie wzburzać żadnych podejrzeń.

-Nazywam się Alice Killer. – Pieściła swoje imię, wypowiadając je. Zupełnie, jakby była z niego dumna. Nikt, kto używa imienia wybranego przez rodziców tak nie robi. Nie aż tak. I jeszcze uniosła brew.
Mruknąłem cicho.

-Doprawdy, zabójcze nazwisko. – Chyba uznała to za pewną sugestię. Zdradzał to jej nowy rodzaj wyrazu twarzy. Uwodzicielski.

-Czyżby?- zapytała.

Spojrzałem na nią przelotnie, po czym pomogłem Sygin wstać z ziemi. Jeszcze nie do końca rozmarzła, więc utrzymanie się w pionie sprawiało jej problemy. Ukryliśmy jej wdzięki pod dziurawym kocem, po czym Alice do mnie podeszła. Razem z nią przyszedł nowy zapach. Nietypowy. Delikatnie słodki, drażniący i… dość znajomy. Ogólnie przyjemny. Przyglądałem się jej uważnie z każdym stawianym krokiem, gdyż zaniepokoiła mnie jeszcze jeden element jej wyglądu. Spod bluzki wystawało jej ramie z tatuażem. Dostrzegłam zaledwie jego fragment, gdy Killer nerwowa zakryła obnażone miejsce. Przypominało to tradycyjny znak Wanaheimu. Jest nim znaczony każdy Wan, który ukończył piętnaście lat. Sygin go nie ma. Nie zdążyła go nabyć przez wybuch wojny. Pewnie tylko dramatyzuję. Przecież Midgardczycy również mogą znać ten znak z mitów… Mimo wszystko wolałem pozostać czujny.

Nagle zapach, zapewne perfum nowoprzybyłej, stał się intensywniejszy… i pociągający. Drażnił nie tyko zmysł węchu. Drażnił też umysł. Nagle zacząłem mieć problemy z oddychaniem, a me oczy strasznie piekły. Do tego wszystkiego odczuwałem tępy ból głowy. Złapałem się za czoło.

-Loki, coś nie tak? – Sygin wszystko zauważyła. Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Nawet nie próbowałem ukrywać swych odczuć. Dziwne, to do mnie nie podobne.

-Pewnie ta pogoda mu zaszkodziła. Nie wolno się tak rozbierać w taki mróz.

-Wpadłam do strumienia, więc chciał mnie ogrzać. Ale poradzimy sobie już sami. Papa. –Pomachała teatralnie.

-Sądzę, że powinnaś dojść do słowa mężczyźnie. Grzeczne dziewczynki siedzą cicho i nie wtrącają się w nie swoje rozmowy. –Zmierzyły się wzrokiem.

–A więc, czy zechciałbyś skorzystać z mojej pomocy i przenocować u mnie?

-Z miłą chęcią -odparłem bez namysłu, spotykając się ze zdziwionym wzrokiem rozebranej blondynki, po czym szybko dodałem:

-Jednak, nie możemy stąd odejść, póki moja…-nie wiedziałem, jakiego słowa użyć - towarzyszka, nie nabędzie suchych ubrań. To nie odpowiedzialne zostawiać ją tu samą, a już tym bardziej, prowadzić ją dokądś bez odzieży.

Alice nie wyglądała na zbytnio zadowoloną z mojej odpowiedzi, jednak się uśmiechnęła. Sztucznie, ale jednak. Podeszła powoli do Sygin, zerkając ukradkiem na mój tors, po czym oświadczyła.

-Ależ naturalnie. Pozwoli pan, że użyczę jej swojego futra i w nim zaprowadzimy ją do auta. Jest ono ciepłe, a spędzenie tutaj więcej czasu może się odbić na waszym zdrowiu.

- To bardzo dobry pomysł.

Ściągnęła swoje grube, brązowe okrycie i mi je podała. Czemu mi? Sygin sama by sobie z nim poradziła. Podczas przekazywania dotknęła moją dłoń, a gdy nasze ciała się spotkały, wbiła mi paznokcie w skórę. Nie chciała mnie puszczać, jednak się wyrwałem. Obdarzyłem ją niepewnym spojrzenie. Nałożyłem futro na Sygin, co ona przyjęła z wielką ulgą. Wtuliła się w sierść padliny przyczepioną do materiału.

- Już dobrze? Możemy iść?

- Oczywiście -rzuciłem.

Gdy staliśmy w drzwiach szybko się cofnąłem. Stwierdziłem, że warto wziąć ze sobą nasze ubrania. Czysto dla pozorów założyłem lnianą tunikę, a resztę odzieży przerzuciłem sobie przez ramię i poszedłem za blondynkami. Wszyscy zatrzymaliśmy się przed czarnym autem.

- Zapraszam do mojego Range Rovere’a.

Nagle światła samochodu błysnęły i usłyszałem głośne piknięcie.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział III



- A co, masz się za kogoś ważnego? Dla mnie jesteś tylko rozpieszczonym dzieciakiem, który za długo żył w luksusie, przez co nie potrafi się cieszyć -warknęłam. Doprowadzał mnie do szału. Do białej gorączki! Gdy tylko na niego spoglądałam czułam jak zalewa mnie fala gorąca. Miałam ochotę krzyczeć!

Wbiłam gniewne spojrzenie w Lokiego. Jak dziki kot skoczył w moim kierunku. Kłykcie pobladły mu, gdy zacisnął pięść na moim gardle. Odchyliłam głowę, starając się złapać powietrze. Szorstka kora drzewa raniła mi plecy. Zamrugałam parę razy. Jesteś dobry, nie skrzywdzisz mnie, błagam.
Słowa nie chciały przecisnąć mi się przez gardło. Nie wiedziałam tylko, czy z powodu palców ściskających mi przełyk, czy z powodu mojej... dumy?
Widziałam jak rusza ustami, mówi coś, jednak niewidzialna ściana między nami tłumiła wszelkie dźwięki. Dłużej już bym nie wytrzymała.

Osunęłam się na ziemię, kaszlą i łapiąc tlen. Z jakiegoś powodu mnie puścił. Uniosłam wzrok. Leżałam dokładnie u jego stóp, uniżona, upokorzona, skompromitowana. Chciałam szepnąć, że go nienawidzę, że go zabiję, jeśli zrobi tak jeszcze raz, jednak słowa ugrzęzły mi gdzieś między krtanią, a przełykiem. A on odwrócił się na pięcie, rzucając mi ostatnie pogardliwe spojrzenie i ruszył żwawym marszem. Skoro przeżyłam przyduszanie i teleportacje, nic już nie powinno mnie przerażać.
Zerwałam się na nogi i podbiegłam w jego kierunku. Nawet nie odwrócił głowy w moją stronę.

- Czemu za mną idziesz?-spytał w końcu, jednak ani na jego twarzy, ani w jego głosie nie dało się odnaleźć choćby odrobiny zainteresowania odpowiedzią. Zastanowiłam się chwilę. Właśnie, czemu? Z sentymentu? Poczucia winy? Czy może starałam zapewnić sobie obrońcę?

- Bo puszczając mnie, udowodniłeś, że mnie nie skrzywdzisz, a bez ciebie mogę się pożegnać z wolnością. Będę ciągle błądzić po Wiecznej Krainie z obawą, że niedługo mnie znajdą i wsadzą do celi.

Taka była najlepsza z odpowiedzi. W każdym razie tak mi się wydawało. Ledwo zauważalnie skinął głową. A niech go!

***

Szliśmy parę minut w milczeniu. Stopy zaczynały mnie boleć i chciało mi się pić. Nie można zaprzeczyć, że dbano o warunki życia pałacowych służek. Spałyśmy w jednej sali, ale każda z nas miała własne łóżko, własny zestaw pościeli. Dostawałyśmy wodę, miód i strawę. Podróż dopiero się zaczęła, a mi już brakowało tych wygód. Zaledwie parę dni temu łóżko było za twarde, pierze w pościeli zbyt zakurzone, woda brudna, miód za słodki, jedzenie za zimne. Teraz wspominałam to z utęsknieniem, a to dopiero godzina. Jak bardzo godzina potrafi zmienić człowieka? Kiedy wyobraźnia prowadziła mnie już w najdalej położone zamki pełne wygód, z zamyślenia wyrwał mnie fakt, że stałam, a Loki stał obok mnie wpatrując się w przestrzeń między drzewami. Wbiłam w niego pytający wzrok. Nie odwrócił głowy, jednak, wyczuł moje spojrzenie, gdyż rzekł:

- Dokładnie trzy metry przed tobą jest przejście do innej krainy. Nie widzisz go, bo jest ukryte.

Zmrużyłam oczy starają dostrzec coś przed sobą, jednak moje próby nie dały wiele. W zasięgu mego wzroku znajdowały się jedynie drzewa, a między ich gałęziami niewielki ptaszek, konsumujący jakąś dżdżownicę. Po głowie krążyła mi myśl, usilnie starając się wyjść na zewnątrz i pokazać światu. Jeśli to kpina, a ja wezmę to na serio, to się ośmieszę. Tak samo, jeśli to prawda, a ja potraktuję to, jako kpinę, również narażę się na wstyd.

- To czemu ty go widzisz? -Zdobyłam się w końcu na odwagę.

- Bo się nauczyłem.

Dość lakoniczna odpowiedź. Można zrozumieć ją dwuznacznie. A ja wciąż nie wiedziałam, czy to prawda, czy nie!

Po mojej, nieskalanej żadnymi głębszymi śledztwami głowie, ta myśl plątała się i wiła jak ryba wyciągnięta z wody, położona na pomoście, by powoli umrzeć i odejść w zapomnienie. Stałam tak z niezbyt mądrą miną, gapiąc się przed siebie, puki Loki nie zmotywował mnie do jakiegokolwiek działania. A właściwie pchnął mnie w przód. Zatoczyłam się, usiłując złapać równowagę, gdy nagle coś mną szarpnęło. Z gardła wydarł mi się mimowolny krzyk. Po chwili stałam sztywno. Przez zdarte podeszwy trzewików żwir drażnił mi stopy. Ze wszystkich stron dochodziły mnie różne głosy, skrawki rozmów, trąbki, skądś dobiegała muzyka, gdzie indziej ktoś krzyczał na swoje dziecko, jeszcze gdzieś pies szczekał. Kuląc się po natłokiem impulsów upadłam na ziemię, zasłaniając uszy. A byłam taka dumna, że udało mi się wylądować na nogi... Kiedy myślałam, że głowa zaraz mi pęknie, obok siebie zauważyłam stopy Lokiego. Położył mi dłoń na plecach. Przez materiał sukienki i gorsetu czułam na skórze przyjemny chłód, a hałasy nagle przestały mi przeszkadzać. Nie cieszyłam się, że stosował na mnie magię, jednak byłam wdzięczna za pomoc w przystosowaniu mojego umysłu do tylu odczynników. Podniosłam się i strzepnęłam kurz z ubrania.

-Gdzie my jesteśmy?-sapnęłam, rozglądając się wokół.

-Manhattan, Nowy Jork -rzucił, nie robiąc sobie problemu z faktu, że wypowiedziane przez niego słowa, rozumiem mniej więcej tak samo, jak jakieś starożytne, zapomniane zaklęcie. Jakby czytając w moich myślach, Loki dał odpowiedź na moje problemy.

-Midgardzkie miasto. Tu jest zbyt tłoczno, by cokolwiek zaplanować, musimy przenieść się w spokojniejsze miejsce.
W głowie pojawił mi się obraz jego, dyszącego ciężko po poprzedniej teleportacji. Pokiwałam głową.

-Pójdziemy pieszo -zarządziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Nie chcę kolejnego spadku mocy i konieczności targania cię na plecach.

-Lepiej żebym tylko ja się zmęczył w pobliżu miejsca, gdzie można odpocząć, niż my dwoje nie wiadomo gdzie. -Uniósł brew. Nie wiadomo czemu wciąż miałam wrażenie, że starał się mnie uniżyć, udowodnić mi, że jestem wzrostu „siedzącego psa”.

Zadowolona z tego jakże trafnego porównania, jakie zrodziło się w mojej głowie, niechętnie, aczkolwiek przystałam na jego propozycję szybkim skinieniem głowy. Złapał mnie za ramię, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł mi dreszcz. Znajome już uczucie wycisnęło mi tlen z płuc, a po chwil stałam na wielkim polu uprawnym. Zadrżałam z zimna. W tłumie grzały mnie obce ciała, tutaj śnieg sięgał mi do kostek, wiatr szczypał po twarzy. Zapowiada się doprawdy mrożąca krew w żyłach przygoda.

Spojrzałam na Lokiego. Siły już mu wracały. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc, że jego policzki, od zimna i wysiłku, przybrały odcień świeżych truskawek.

Stwierdziwszy, że zbiera się na moment, w którym, mogę zostać przyłapana na mojej obserwacji, co raczej nie skończyłoby się zbyt wesoło, odwróciłam wzrok, w poszukiwaniu, miejsca, w którym moglibyśmy przenocować. Na granicy widnokręgu zdołałam dojrzeć sporych rozmiarów chatę. Mimo, że robiło się już ciemno, żadne światło nie było zapalone. To prawdopodobnie o to miejsce chodziło Lokiemu, ale mocy starczyło mu by dotrzeć jedynie tutaj, jakieś dwa kilometry od celu.

Nagły zryw wiatru uderzył, rozrzucając mi włosy na wszystkie strony. Drżąc z zimna, odwróciłam się w stronę Kłamcy. Jego płaszcz wyglądał na ciepły... W pałacu z pewnością wychowywany był na gentelmana, spore więc szanse, że stare nawyki odcisnęły na nim swoje piętno. Zaszczękałam zębami najgłośniej jak umiałam, kuląc się nieco, jednak płaszcz nieruchomo pozostał na swoim właścicielu, a ja obdarzona zostałam tylko prychnięciem i pogardliwym spojrzeniem. Z tą podrożą musiałam poradzić sobie zupełnie sama. Wzdychając ciężko, ruszyłam w kierunku domu, a Loki zaraz za mną. Po paru minutach marszu w milczeniu, ciszę panującą między nami przerwał jego głos:

-Coś się zbliża. -Odwróciłam się w jego kierunku. -Lepiej się nie pokazywać.
Skinęłam głową, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, za czym można by się skryć. Nic. Nic prócz wyjałowionego przez mrozy pola uprawnego. Tupnęłam nogą zirytowana. Coś tu musi być!

-Strumień.

U słyszałam głos za plecami.

-Minęliśmy strumień przed chwilą.

-Żartujesz?!-żachnęłam się. -Woda będzie lodowata.

Co, jak co, ale tego nie dało się zaprzeczyć. Jednak on złapał mnie za ramię i pociągnął. Biegnąc tak razem parę sekund, stanęliśmy na skraju rzeczki. Niewielka, powstała z topniejącego śniegu, była idealną kryjówką. I przy okazji idealnym miejscem, by zamarznąć. Otworzyłam usta, by zaproponować jakąkolwiek inną lokację, jednak zanim zdążyłam wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo, Loki najzwyczajniej w świecie wskoczył do rowu, w którym płynął strumyk, wciągając mnie za sobą. Mimowolnie krzyknęłam, gdy od pasa w dół wylądowałam w lodowatej wodzie, jednak dłoń Kłamcy stłumiła odgłos. Zesztywniałam zaciskając zęby. Ja byłam skostniała, on za to nie sprawiał wrażenia, jakoby było mu przynajmniej zimno. Jak z resztą zdołałam zauważyć już wcześniej, sam nie był o wiele cieplejszy.
Wtem coś małego i szarego śmignęło przed nami. Coś wyjątkowo podobne do kota.

-Fałszywy alarm -stwierdził Loki podnosząc się na nogi. -Niewielki spadek mocy automatycznie zwiększa wrażliwość na oddziaływanie otoczenia. Wydawało mi się, że to coś większego -mruknął.

Stał po kolana w wodzie, (która mi sięgała ponad biodra) jednak jego ubranie było suche. Po cichu licząc, że mnie też wysuszy i ogrzeje, wygramoliłam się w rowu i usiadłam na ziemi trzęsąc się z zimna, jednak on, jakby czytał mi w myślach, kiwając głową rzekł:

-Spadek mocy. Mogę oddziaływać tylko na siebie w ten sposób.
Zadrżałam i osunęłam się na plecy. Przeturlawszy się do pozycji embrionalnej, skuliłam się, starając rozmasować ramiona. Poczułam lekkie szarpnięcie, ostatnią myślą nim świadomość mnie opuściła, było stwierdzenie, że odrywam się od ziemi w ramionach Kłamcy.

***

Obudziłam się na drewnianej podłodze. Organizm nieraz broni się tracąc przytomność, by zaoszczędzić siły.

Pierwszym, co we mnie uderzyło, było zimno. Przeszywające, piekące zimno. Zadrżałam. Po pustej izbie echem rozchodził się odgłos szczękania zębów.

Nagle zawiało, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka, szczupła postać. Jednak twarzy nie było widać zza stosu suchych patyków i gałęzi. Zakładając, że to Loki, odwróciłam się na drugi bok. Przez odgłos moich własnych zębów, usłyszałam, że chrust ląduje na ziemi zaraz za moimi plecami i zaczyna się tlić, by zaraz potem płonąć już pełnym ogniem. Radośnie strzelające płomienie niewiele jednak dały. Mój organizm nigdy nie był szczególnie silny, a przez szok termiczny byłam wyziębiona w środku. Kłamca podszedł do mnie z zakurzonym, nad skubniętym przez mole kocem i podniósł mnie do siadu.

-Trzeba zdjąć ci te przemoczone ubrania -mruknął. Potulnie uniosłam ręce, by mógł ściągnąć mi sukienkę przez głowę. Materiał gładko zsunął się po skórze, by po chwili wylądować na ziemi, razem z gorsetem i halką. Gdy tylko mnie puścił, ponownie osunęłam się na ziemię, trzęsąc się z zimna.
Przykryta pledem, z dłońmi ułożonymi pod głową, wpatrywałam się w Lokiego. Miałam nadzieję, że jego poczynania pomogą mi się ogrzać. Szepcząc coś w nieznanym mi języku, zdjął płaszcz i górę stroju. Rozumiem, że nauczono go w młodości jak przetrwać i w ogóle, jednak twórca zasad raczej nie brał pod uwagę jego temperatury. Delikatnym ruchem wsunął się pod koc za moimi plecami. Mimo, że jego skóra wciąż była chłodna, jednocześnie biło od niego przyjemne ciepło. Magia, coś, czego nigdy nie zrozumiem.

***

Leżeliśmy tak chwilę, wtuleni w siebie nawzajem. Całkiem przyjemnie. Jego oddech delikatnie drażnił mi skórę na karku. Temperatura mojego ciała wielkimi krokami wracała do normy, jednak nie starałam się tego zasygnalizować. Właściwie, nawet nie chciałam. Po dłuższej chwili, w końcu wydobyłam z siebie głos. Nieco zachrypnięty, ale wyraźny.
-Nigdy się tak nie czułam.

Wzrok miałam wbity w ognisko. Chwila czekania dłużyła mi się niemiłosiernie, mogę szczerze wyznać, że było to najdłuższe trzydzieści sekund mojego życia.

-Jak? -szepnął mi prosto do ucha.

-Zamarznięta.

Zaśmiał się cicho. Otworzyłam usta, by dodać coś jeszcze, jednak gwałtowny powiew wiatru wdarł się do izby, przerywając, nim jakikolwiek głos wydostał się z mojego gardła. Odwróciłam głowę, by zlokalizować źródło tego, jakże haniebnego postępku.

Ujrzałam kobiecą postać. Nieco zdziwiona tym niecodziennym zjawiskiem, przeniosłam wzrok na Lokiego. Ten jedynie przelotnie rzucił okiem na przybyszkę. Prawdopodobnie na tyle przelotnie, by dostrzec parę nóg z łydeczkami, parę rąk bez łydeczek, zgrabne wcięcie w tali i dość pokaźny biust. Irracjonalne poczucie zazdrości zapiekło mnie w środku. A już było tak miło!

-Wracałam z pracy, kiedy zobaczyłam światło w oknie -rzuciła melodyjnym głosem. -Wiem, że od dawna nikt tu nie mieszka, więc pomyślałam, że może ktoś potrzebuje pomocy.

Ogień oświetlił owalną twarz z nieco zaostrzonym podbródkiem, lekko zadarty nosek, parę kocich oczu w ciemnej oprawie i pełne usta wygięte w przyjaznym uśmiechu. Ponownie spojrzałam na Kłamcę. Najszczerzej w świecie odwzajemniał uśmiech.

-Nazywam się Alice Killer. -Uniosła lekko brew, menda jedna!

Loki mruknął cicho:

-Doprawdy, zabójcze nazwisko. -Jej uśmiech przybrał nieco kokieteryjny odcień.

-Czyżby?-Z trudem powstrzymałam potok przekleństw, cisnący mi się na usta. A już było tak miło!
________________________________________________
Ogłoszenia parafialne!
Ja zapewne już zauważyliście (o czym mi skleroza stanowczo zabroniła mówić wcześniej) na blogu pojawiła się, składająca się z dwunastu piosenek, playlista :) Od razu dodam, że kosztowała mnie ona, dużo łez, krzyków i zdzierania gardła (palców o klawiaturę w wirtualnym krzyku. Whatever.) Sześć piosenek wybrała Viv, sześć ja ;) Myślę, że mówienie, która z nas, którą piosenkę wybrała nie ma sensu, więc powiem tylko, że obie mamy nadzieję (liczę, że Viv się pod tym podpisuje), iż spodobają wam się piosenki :) No i oczywiście czekam na wasze opinie na ten temat :)

piątek, 13 lutego 2015

Rozdział II

Byłem zły. Zły na siebie. Nie doceniłem Sygin i w tak banalny sposób dałem się złapać. Teraz znów trafię do swojej celi, jednak tym razem ucieczka będzie graniczyła z cudem.

Średnim krokiem zmierzaliśmy do pałacu. Przebywając wiecznie w podziemiach zamku odzwyczaiłem się od blasku bijącego od złotych ścian. Niemalże wypalał oczy. Im więcej promieni do mnie dochodziło, tym bardziej byłem zdenerwowany... bo czułem bezradność. Ja, Loki z Asgardu, syn Laufeya, potężny czarnoksiężnik, byłem prowadzony przed oblicze Odyna, przez, nieco zachudzoną dziewczynę, której niegdyś uratowałem życie. To się nazywa wdzięczność…

Przechodząc obok służek czułem wstyd, który skryłem pod maską dumy. Wysoko uniosłem głowę, omijając ich spojrzenia.

-Czy mogłabyś przestać się tak wlec? - spytałem Sygin z irytacją w głosie. Wskazałem jej ręką korytarz, co ona skwitowała prychnięciem. Chciałem mieć już wszystko za sobą, a z każdym krokiem zdawało mi się, że blondwłosa zwalnia. Odnajdując oczami pozłacane wrota, również straciłem cały zapał. Odgłos pukania, był niczym drażniący uszy huk, po czym widok złotych podług nie umilał chwili. Kątem oka widziałem, jak ciężko jest Sygin utrzymać równowagę. Przy normalnych okolicznościach, na pewno wykorzystałbym okazję na kpiny, jednak wtedy nie było mi do śmiechu. Ujrzawszy Wszechojca zacząłem zwalniać, co odczułem delikatnymi szarpnięciami za nadgarstek.

W końcu dotarliśmy przed jego oblicze. Co chwilę przenosił wzrok, to na mnie, to na blondynkę.

- Jak? - zapytał po kilku próbach wydobycia głosu.

- Co chcesz jako nagrodę?

Jedno muszę Sygin przyznać. Jest inteligentna. Wiedziała gdzie mnie znaleźć, jak podejść i pomyślała o zablokowaniu moich umiejętności. Mało kto by dał radę, a ona zrobiła to bez większych problemów. A na koniec historii otrzyma za mnie nagrodę i rozpocznie normalne życie. Prosty i efektowny plan.

Gdy została odesłana, oddała mnie w ręce straży. Była to moja ostatnia szansa na ucieczkę, choć mało prawdopodobna. Szarpałem się ile mogłem, jednak zostałem powalony na kolana i unieruchomiony. Spojrzałem na Sygin, a gdy nasze spojrzenia się spotkały, zobaczyłem u niej niepewność. Nie rozumiałem jej. Była niepewna czy dokonała właściwego wyboru? Czyżby martwiła się o mnie?

Gdy trafiłem do celi, mój umysł zajął się analizowaniem zaistniałej sytuacji. Jeszcze nikt nigdy się o mnie nie martwił. Zawsze byłem kozłem ofiarnym, tym gorszym i niechcianym. Czyżby coś się zmieniło?
Nagle, w lochach rozległ się alarm, a moja cela się otworzyła. Mogłem uciekać. Niczym się nie przejmować i raz na zawsze opuścić to miejsce. Jednak dostrzegłem Sygin. To ona mnie wypuściła, a teraz zmierzali strażnicy zmierzali w jej kierunku.

Sam nie wiedząc dlaczego, podbiegłem do niej i się teleportowałem razem z nią. Znaleźliśmy się w lesie, dość daleko od pałacu, by mieć czas na odpoczynek, nie dość daleko, by móc tu zostać. Ale chwila na złapanie oddechu też jest dobra. Ciężko dyszałem, odczuwając duży spadek mocy.
-Wszystko w porządku? - spytała, widząc moje trudności oddechowe.
-Teleportacja nie jest łatwa, dwuosobowa tym bardziej - rzuciłem w odpowiedzi.

-Dlaczego wziąłeś mnie ze sobą? - Oto pytanie za tysiąc punktów. Dlaczego?
- Bo jesteś wyjątkowa- odpowiedziałem po chwili. Niegdyś zadała mi to samo pytanie, więc czemu nie dać tej samej odpowiedzi?
- Dziękuję, dziękuję za wszystko - dodała z lekkim uśmiechem.
- Czyżby? - zadrwiłem, idąc przed siebie. Oburzyło to blondwłosą, która natychmiast za mną ruszyła.

- Co to niby miało znaczyć? Jakbyś nie zauważył, właśnie wyciągnęłam cię z cuchnącej celi! - Z całą pewnością była oburzona. Próbowała mnie zatrzymać, bym spojrzał jej w twarz, ale co może zrobić tak drobna istotka?
- O tak, zauważyłem. Dokładnie tak samo jak zauważyłem, że sama mnie do niej wsadziłaś - odparłem spokojnie, choć nie zwróciłem na nią większej uwagi.

- A sądzisz, że dlaczego? Ponad tysiąc lat temu zostawiłeś mnie u kucharek i więcej cię na oczy nie widziałam, a musiałam między innymi harować dla ciebie! Chciałam być wolna. W końcu móc robić to co JA chcę!
Stanąłem. Ta dziewucha nie wie z kim zadziera. Powoli się do niej obróciłem, nie ukrywając mojej frustracji.
- Nie zapominaj, że bez mojej pomocy byłabyś już dawno martwa. Powinnaś być mi wdzięczna.

- Łaskawca się znalazł. Skoro tak stawiasz sprawę, to po co mnie ratowałeś, co!? - Zaintrygowała mnie. Tylko głupcy mi podskakują. Głupcy, ale odważni mędrcy. O jej inteligencji zdążyłem się już przekonać, więc co nią kieruje? Co jeszcze się w niej kryje? W tak niepozornej istocie…
- Już ci mówiłem i nie zamierzam się powtarzać - rzuciłem.

Ruszyłem dalej, nie patrząc za siebie. Kontynuacja tej rozmowy mogłaby mieć fatalne skutki, dlatego nie chciałem jej ciągnąć.

Sygin stała chwilę w osłupieniu. Nie wiedziała jak ma zareagować na moje zachowanie, aż w końcu do mnie podbiegła i zrównała krok. Szliśmy tak w milczeniu. Co parę sekund widziałem, jak blondwłosa mi się przygląda. Nie czekając długo, zdradziła mi czemu.

- Nie mogę cię zrozumieć. Raz jesteś zły i nagle się uspokajasz. Raz mnie ratujesz, a potem o mnie zapominasz. Drugi raz mnie ratujesz i masz do mnie żal. Tyle w tobie sprzeczności. To nie logiczne.
Wyraz jej twarzy był bezcenny. To jak machała rzęsami, próbując mnie rozszyfrować. Jak marszczyła czoło, było poniekąd komiczne, a poniekąd urocze.
Uśmiechnąłem się.

-To akurat są najmniej nie logiczne części mojego życia.

Przymknąłem na chwilę oczy i ukazały mi się pojedyncze sceny. Moje koszmary. Historia w zbrojowni. Zmiana barwy. Chitauri. Spadanie w otchłań…

To demony, nie dające mi powrócić do normalności. Zmory, dręczące mnie każdej nocy i w każdej chwili. Powracają niemalże bez przerwy. Są niechcianą częścią mnie, której nie potrafię się pozbyć.

Otwierając oczy, dostrzegłem zdziwienie blondynki. Zapewne emocje ze wspomnień ukazywały się na mej twarzy. Tylko przy nich nie potrafię się maskować.

- O czym myślałeś?

Nie odpowiedziałem. Zacząłem szybciej iść, aż drogę przecięło mi jezioro. To dobre miejsce na odpoczynek. Brzeg przy tafli wody, odbijającej blask księżyca, porośnięty przez ciemno zieloną trawę i mech. Ponoć zielony uspokaja. Warto to sprawdzić.

- Będziemy tu nocować -oświadczyłem. - Musimy się wynieść z Asgardu za nim nas znajdą, a na razie nie mam dość mocy by to zrobić. Ułóż się gdzieś wygodnie i się wyśpij. Jutro czeka nas ciężki dzień.

Pokiwała głową w odpowiedzi i usiadła na głazie, którego część od wieków styka się z wodą. Zaczęła się wpatrywać w delikatne ruchy powierzchni stawu, po czym wstała i znalazła sobie miejsce na trawie. Przysiadłem się do niej. Gdy zauważyłem, że drży, rozpaliłem pomiędzy nami małe ognisko za pomocą magii. Charakteryzowało się szmaragdowymi płomieniami, które zaciekawiły Sygin. Przyglądała się im, ale nic nie mówiła. Po dłuższym czasie zasnęła, czując przyjemne ciepło bijące od mojego ognia. Ukoiło ją, dając złudne bezpieczeństwo.

Pozostawiając swoje rozmyślenia, również postanowiłem spocząć i wyruszyć do krainy snów. Nim się obejrzałem, już spałem…

&&&

-Wstawaj. Ej, wstawaj! - Pierwsze co usłyszałem, będąc jeszcze niedobudzonym, to poddenerwowany głos blondynki. Odwróciłem się na drugi bok i starałem się ją zbyć.

- Jeszcze pięć minut, Sygin.

- Ja ci dam pięć minut... - To brzmiało jak groźba. Przy normalnym tempie myślenia, przewidziałbym, że ten ton głosu zwiastuje kłopoty, jednak niedobudzanie dało o sobie znać. Nagle poczułam jak lodowata woda ląduje na mojej głowie. Gwałtownie się podniosłem i zlokalizowałem oblewający mnie obiekt.

- Zwariowałaś, kobieto?! - krzyknąłem, jednak nie przeraziło to blondwłosej. Założyła ręce na piersi i zaczęła mówić.

- Rusz się, mości książę. Już rano. Lepiej się zbierać, żeby nas nie znaleźli, a wierzę, że zdążyłeś zregenerować siły.

- Owszem, zdążyłem -oświadczyłem oschle, po czym wycisnąłem wodę z włosów. - Ale muszę cię ostrzec, że nasza podróż będzie się odbywać przez ukryty portal.

- Czyli... czyli niepotrzebnie tu tyle siedzieliśmy? Mogliśmy od razu uciekać?

- Nie do końca niepotrzebnie, bo muszę utrzymywać barierę, dzięki której Heimdall nas nie dostrzeże, ale tak. Uciekać mogliśmy od razu.

- Ale zbierać siły to ty mogłeś wszędzie! - Uniosła się, po czym naburmuszona obróciła się do mnie tyłem.

- I co? Teraz będziesz udawać pokrzywdzone dziecko?

- Nie, będę udawać ciebie.

- Ty nie wiesz z kim zadzierać, Sygin - powiedziałem groźnie. Musi wiedzieć, że w stosunku ze mną na wiele sobie pozwalać nie może.

- A co, masz się za kogoś ważnego? Dla mnie jesteś tylko rozpieszczonym dzieciakiem, który za długo żył w luksusie, przez co nie potrafi się cieszyć.
Złapałem ją za gardło i przygwoździłem do drzewa. W jej oczach zagościł strach, a twarz przybrała odcień maliny.

- Nic o mnie nie wiesz, a twoja opinia jest postawiona na podstawie kłamstw Wszechojca.

Nie odezwała się już ani słowem. Stwierdziłem, że trup nie jest mi potrzebny, więc ją puściłem i poszedłem przed siebie. Jest mądra. Poradzi sobie sama. Słyszałem jedynie jak głośno oddycha, po czym wstała i... zaczęła do mnie biec? Chyba przeceniłem jej iloraz inteligencji.

- Czemu za mną idziesz? - zapytałem obojętnie.

- Bo puszczając mnie, udowodniłeś, że mnie nie skrzywdzisz, a bez ciebie mogę się pożegnać z wolnością. Będę ciągle błądzić po Wiecznej Krainie z obawą, że niedługo mnie znajdą i wsadzą do celi.

Nic już nie powiedziałem. Po prostu szedłem w stronę portalu, aż w końcu byliśmy na miejscu. Gdy stanąłem, spotkałem się z pytającym spojrzeniem blondwłosej.

- Dokładnie trzy metry przed tobą jest przejście do innej krainy. Nie widzisz go, bo jest ukryty.

- To czemu ty go widzisz?

- Bo się nauczyłem - odparłem i pchnąłem ją w portal. Jej krzyk uciął się w połowie, gdy już wylądowała po drugiej stronie. Poszedłem zaraz za nią, a znajomy dźwięk obił mi się o uszy. Tylko w jednym świecie jest taki natłok hałasów.

- Gdzie my jesteśmy? - spytała podnosząc się z ziemi i otrzepując sukienkę.

- Manhattan, Nowy Jork.

Liebster Blog Award

Bardzo dziękujemy Deathbringer za nominację do LBA :)
Nominacja do Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Odpowiedzi Vivilet:

1. Ulubiony przedmiot w szkole?
-

2. Ulubiona książka?
"Igrzyska Śmierci" oraz "Czerwień Rubinu"

3. Jakiego gatunku blogów/opowiadań/fanficów nienawidzisz?
Hymm... Jest to trudne pytanie, zwarzywszy na to, że jestem bardzo otwartą osobą. Chyba nie ma takich. Mogę jedynie powiedzieć, że nie lubię opowiadań, w których pary (jeśli takowe się pojawiają) są niedobrane.

4. Skąd dowiedziałaś się o bloggerze?
Szczerze, nie pamiętam, ale chyba wpadłam na niego przypadkowo...

5. Co skłoniło Cię do pisania bloga?
Possi XD

6. Ulubiona potrawa?
-

7. Czy lubisz grać na komputerze? Jeśli tak - w jakie gry?
Lubię grać w "Need For Speed" :D

8. Skąd czerpiesz pomysły?
Głównie ze snów albo same wpadają mi to głowy :) Zdarza się też, że natchną mnie jakieś filmy (zazwyczaj akcji i fantastyczne).

9. Czy jest coś, przy czym najlepiej Ci się pisze?
Najlepiej pisze mi się przy muzyce trzymającej w napięciu ;)

10. Twój ulubiony blog?
Och, jest ich tak wiele! Jednak gdybym musiała wybrać, to byłby to chyba blog Achezy :) ---> ogien-i-lod.blogspot.com

11. Czego się najbardziej boisz?
Przyszłości...



Odpowiedzi Possessed:


1. Ulubiony przedmiot w szkole? 
Plastyka

2. Ulubiona książka? 
'Alchemik' Paulo Coelho i 'Trzeci Klucz' Jo Nesbo

3. Jakiego gatunku blogów/opowiadań/fanficów nienawidzisz? 
Trudno stwierdzić, żebym nienawidziła jakichkolwiek, ale odrobinę denerwują mnie te płytkie opowiadania bez fabuły, gdzie wszystko prowadzi to tego, by bohaterowie byli ze sobą.

4. Skąd dowiedziałaś się o bloggerze? 
Wpisałam w Google 'Gdzie założyć bloga?' xD

5. Co skłoniło Cię do pisania bloga? 
Viv xD

6. Ulubiona potrawa? 
Sałatki wszelkiego rodzaju, uwielbiam warzywa.

7. Czy lubisz grać na komputerze? Jeśli tak - w jakie gry? 
Lubię Tomb Raidery i Alice Madness Returns, ale nie gram jakoś często.

8. Skąd czerpiesz pomysły? 
Inspiruje mnie muzyka zespołów takich jak Evanescence, Apocalyptica, czy His Infernal Majesty (dodam, że frontman tegoż zespołu to aktualna miłość mojego życia xD)

9. Czy jest coś, przy czym najlepiej Ci się pisze? 
Przy muzyce i sałatkach (to brzmi idiotycznie, ale kiedy jem czuję się zrelaksowana xD)

10. Twój ulubiony blog? 
Nie mam jednego ulubionego bloga.

11. Czego się najbardziej boisz?
Boję się, że decyzje, które podjęłam okażą się złe.


Blog nominowane przez nas:


1.http://ogien-i-lod.blogspot.com/
2.http://dzienniki-rayne.blogspot.com/
3.http://loczkowe-opowiesci.blogspot.com/
4.http://erdhallia-rod.blogspot.com/
5.http://bialelubczarne.blogspot.com/
6.http://cichesia.blogspot.com/
7.http://princess-of-jotunheim.blogspot.com/
8.http://the-darkest-side-of-me-loki-laufeyson.blogspot.com/
9.http://bloody-madness.blogspot.com/
10.http://odcienie-zieleni.blogspot.com/

11.http://loveisdrowninginadeepwell.blogspot.com/  

A oto pytania:
1)Kiedy zacząłeś pisać opowiadania?
2)Czy myślałeś o karierze pisarza?
3)Twoje ulubione zajęcie?
4)Jak sądzisz, co by było gdyby Loki istniał naprawdę?
5)Co motywuje cię do pisania bloga?
6)Jakiej muzyki słuchasz?
7)Jaki jest twój ulubiony książkowy/filmowy bohater (pomijając Loki'ego)?
8)Co skłoniło cię do założenia bloga?
9)Masz jakieś rady dla początkujących blogerów?
10)Jak widzisz siebie za kilka lat?

11)Co sądzisz o naszym blogu?

 

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział I


Żadna istota, na którą nie spadła łaska wizyty w pałacu, nie byłaby w stanie wyobrazić sobie przepychu, zbytku i blasku tamtejszych sal biesiadnych. Kryształowe żyrandole, niczym lśniące stalaktyty  zwisały z sufitów, mieniąc się światłem najjaśniejszych z księżycy co noc wschodzących na Asgardzkie niebo, w złotej zastawie, co wieczór czyszczonej po hucznych zabawach, zawsze ustawionej na stołach, w razie niespodziewanej okazji do biesiad, można było przejrzeć jak w lustrze. 
Wystarczyło jedno spojrzenie, jeden oddech powietrzem przesiąkniętym zapachem starego złota, by wiedzieć, że Wszechojciec lubił obnosić się ze swą potęgą. Jednak na Sygin ogrom bogactw nie robił już najmniejszego wrażenia. Dni, miesiące, lata spędzone na polerowaniu podłóg i sztućców, znieczuliły ją na urok pałacu. Tak, czy siak jej głowę zaprzątały inne problemy, ważniejsze od ładnych ozdób. Pieniądze na przykład. Pieniądze, po to, by wreszcie wyrwać się ze śmierdzącej kuchni.
Przez myśl najczęściej przemykały jej listy gończe, coraz częściej rozwieszane po pałacu, w akcie desperacji. Nie była może wielkim wojownikiem, ale znała się na ludziach, a to najpotrzebniejsza umiejętność w łapaniu przestępców. Rozmyślania przerwały jej odgłos kroków echem odbijający się od ścian sali. Cóż, w plątaninie korytarzy trudno stwierdzić skąd pochodzi odgłos, niosący się po całym labiryncie, jednak Sygin, frunąc na skrzydłach zgubnej ciekawości, z gracją baletnicy przeskoczyła nad wiadrem z wodą do czyszczenia podłóg i wymknęła się ze zbiorowej sali, unikając czujnego wzroku przełożonej pałacowych sprzątaczek. Słońce już dawno zaszło, ostatnimi ze swoich promieni zdążywszy jeszcze nagrzać lampy solarne w ogrodach, a księżyce schowane były za chmurami, jednak zapalanie świec na żyrandolach zajęłoby zbyt dużo czasu, w którym kroki mogłyby umilknąć.  Tak więc dziewczyna, nie czekając aż wzrok przyzwyczai jej się do mroku, ruszyła, tak jak podpowiadał jej słuch. Nie musiała jednak za długo maszerować w ciemności, nim natknęła się na źródło odgłosów. Postawny, barczysty mężczyzna, oświetlając sobie drogę lampą oliwną, mknął korytarzami z głową zadartą tak wysoko, że jedyną dostrzegalną częścią jego twarzy były dwie, czarne dziurki na wielkim, orlim nosie.  Wpatrując się chwilę w ten obrazek, Sygin wybuchła w końcu gromkim śmiechem. Jakżeby inaczej, bufon przekazujący Wszechojcu jakąś szalenie ważną informację.
-Jaką to wiadomość niesiesz towarzyszu?-siliła się na poważny ton, jednak mina obruszonego posłańca, wywoływała u niej, wciąż dzielnie tłumione, fale śmiechu. Mężczyzna zamlaskał zniesmaczony, w końcu jednak rzekł
-Masz szczęście, że Odyn dowiedział się już wszystkiego, inaczej musiałbym zgłosić, że utrudniasz mi w wykonywaniu pracy.-dziewczyna kiwnęła głową, na znak, iż rozumie powagę sytuacji, jednak uśmiech nie znikał jej z twarzy-Ucieczka więźnia nie jest tematem  do żartów.-zesztywniała jak porażona.
Każdy z zamkniętych mógł uciec, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak wewnątrz czaszki  kołatała jej ciągle jedna myśl. Chłopak, którego spotkała tylko raz w życiu, który miał już wiele lat by o niej zapomnieć. Loki. 
* * *
W nikłym blasku księżyca sylwetka Kłamcy, przycupniętego na wchodzącym w wodę pniu, wyglądała tajemniczo, magicznie. I złowrogo, niczym gobelin, zgarbiony na dachu, kamiennymi oczami  przyglądając się każdemu, kto choćby próbuje przedostać się przez bramę, której strzeże. Sygin wiedziała, że tu go znajdzie. Twierdzą, że ludzie się zmieniają, ale to nie prawda. Nawet, kiedy jakaś cząstka nas umiera, nawyki pozostają, jeśli się z nimi nie walczy. A po co walczyć z nawykiem odwiedzania leśnego stawu? Stała tuż za nim, jednak on jej nie słyszał, zdawał się tkwić pogrążony we własnym świecie. Mając nadzieję, że zna się na anatomii czaszki na tyle, by nic nie uszkodzić, a obezwładnić Lokiego, schyliła się i sięgnęła po patyk leżący u jej stóp.  Liście cicho zaszeleściły, bóg zadrżał. Mięśnie spięły mu się, gdy powoli stanął na nogi, jednak nie odwracał się.
-Nie mów, że znów chcesz mnie zadziobać patyczkiem, Sygin.-warkną. Pień  zabujał się na wodzie, a Loki w jednej chwili znalazł się centymetr przed nią. Dziewczyna zamlaskała zdegustowana, mocniej ściskając kij w dłoni, jednak nie przesunęła się w tył ani o milimetr.-Czyżbym cię peszył?-mruknął. Znała się na ludziach, doskonale widziała, że był nieco zbyt pewny siebie. W głowie pojawił jej się pomysł, przypomniały jej się słowa Vasty, przybranej matki, jej anioła stróża, która jako jedyna z kucharek nie znudziła się opieką nad nastolatką po tygodniu.  A ładne nastolatki muszą wiedzieć jak się bronić w razie potrzeby. Wewnętrzną stroną dłoni w spód nosa, bardzo bolesne, bardzo skuteczne, daje czas na ucieczkę. Lub, jak w tym wypadku, inne działanie takie jak założenie kajdanki na lewą rękę Lokiego, a drugiej na własny nadgarstek. Czego się nie robi dla pieniędzy?
* * *
Pałacowa brama majaczyła w oddali, pocieszając przybyszów (w każdym razie jednego z nich) wizją czasu i możliwości ucieczki, jednak wejście dla kucharek, otwarte o każdej porze dnia i nocy, nieubłaganie zbliżając się do Lokiego i Sygin, burzyło te nadzieje.  Od początku pieszej  wędrówki, z ukrytego, leśnego stawu, do pałacu, Kłamca nie odezwał się ani słowem, jednak jego twarz, wykrzywiona w grymasie złości wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowo. Zawód, bezsilność, frustrację. Furię. Dziewczyna,  zasłaniając twarz kosmykami platynowych włosów, usilnie unikała jakiegokolwiek kontaktu ze szmaragdowymi tęczówkami. Słaba, była słaba, gdyby tylko spojrzała mu w oczy, dała przejrzeć się na wskroś, zobaczył by to. I wciąż mierząc ją wzrokiem kazałby jej go wypuścić, a ona by uległa. Odpięłaby kajdanki blokujące jego moc, a on by zniknął, bez słowa. Była słaba, ale znała się na ludziach.  Powoli przekroczyła próg drzwi kuchennych, a Loki zaraz za nią. Niech go diabli! Kontem oka widziała, jak z głową wysoko uniesioną maszeruje wymijając kucharki i sprzątaczki, z pogardą wymalowaną na twarzy.
-Czy mogłabyś przestać się tak wlec?-rzucił w końcu Kłamca, z ostentacją okazując irytację, wymachując nieskrępowaną dłonią w kierunku korytarza. Prychnąwszy cicho Sygin przyśpieszyła kroku, pokonując doskonale sobie znaną trasę do sali tronowej. Hebanowe, pozłacane drzwi, znajdowały się już na wyciągnięcie ręki. Kolejnym dowodem na samolubność Wszechojca były trzy sale tronowe, miast jednej, używane zależnie od pogody, a w każdej z nich swoje miejsce znalazła replika tronu Hliðskjálfu, stojącego w dusznym pomieszczeniu, gdzie przyjmowani byli najważniejsi goście. Dziewczyna zakołatała we wrota, doskonale jednak zdając sobie sprawę z faktu, że futro wiszące na nich od wewnętrznej strony tłumi odgłos, po czym pchnęła je nie czekając na odpowiedź.  Wysokie, złote kolumny na których oparte było łukowe sklepienie, lśniły w słońcu, wśród kropel deszczu ściekających po rynnach, podłoga (również złota) wypolerowana i napastowana była do tego stopnia, że, by utrzymać równowagę, trzeba było stawiać jak najkrótsze możliwie kroki. Na końcu sali (na tyle daleko, by Wszechojciec, swoim jednym starym, zużytym okiem nie mógł ich jeszcze dostrzec) na podwyższeniu ustawiony był tron. Hliðskjálf, tysiące lat temu wyrzeźbiony został z wielkiej bryły złota, tak, by nikomu nie było na nim zbyt wygodnie. Vasta nieraz mawiała, że latach tyłki przystosowały im się do siedzenia na nim. Sygin mimowolnie uśmiechnęła się na myśl o kobiecie, jednak zaraz spochmurniała. Opiekunka najlepsze lata życia miała już za sobą. Te gorsze z resztą też, jak wszystkie inne. To jej śmierć była zapalnikiem, odczynnikiem, który kazał młodej pomywaczce i kucharce podjąć desperackie próby usamodzielnienia.
Jednak prawdą jest stwierdzenie, iż pieniądze kręcą światem. Trzeba płacić za dom, jedzenie, krzesiwo, ubrania.
 
Stukanie drewnianych trzewików rozchodziło się po pomieszczeniu. Każdy kolejny krok był dla Sygin coraz trudniejszy. Z powodu poczucia winy, jak i coraz większego oporu ze strony Lokiego. W końcu jej męka skończyła się, Odyn wpatrywał się w nią zdziwiony, otwierając i zamykając usta jak ryba, próbując wydusić z siebie jakieś słowo. Jego wzrok krążył między przybranym synem, a niską, szczupłą, kruchą filigranową laleczką, która zdołała w jakiś sposób go przyprowadzić. Po paru minutach milczenia, spytał w końcu
-Jak?-to jedno słowa znaczyło więcej niż każde inne podziękowanie-Co chcesz jako nagrodę?-blondynka uśmiechnęła się, sprawy wchodziły na dobry tor
-Pieniędzy.-rzuciła-Domu, pracy.
-Czy byłabyś tak miła udać się do sali obrad.-słowa dobrane tak by brzmiały jak najuprzejmiej, jednak protekcjonalny ton bynajmniej nie zachęcał-Ktoś cię tam zaprowadzi.
-Nie trzeba.-dygnęła lekko-Znam drogę.-król skiną głową i nie czekając aż Sygin wyjdzie z sali uniósł rękę nieznacznie, dając strażnikom czającym się w zakamarkach sali znak, by pojmali więźnia.  Dziewczyna stojąc pod drzwiami, wpatrywała się jeszcze chwilę w Lokiego szarpiącego się uzbrojonymi w miecze, włócznie i tarcze mężczyznami. Głowa Kłamcy powoli zwróciła się w jej kierunku i nim zdążyła odwrócić się, szmaragdowe tęczówki zatrzymały jej wzrok pozostawiając poczucie winy i nieprzyjemne swędzenie w środku, gdy wyszła i trzasnęła drzwiami. Dziwnie tak przemierzać korytarze bez mopa, czy chociaż szmatki i wiedząc, że Loki prawdopodobnie został już przeniesiony do tymczasowej celi. Cholera! Odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem. Do lochów z kuchni jeden korytarz prosto, dwa skręty w lewo, jeden w prawo, znów prosto. Skoro z kuchni do sali tronowej skąd wracała jedynie jeden w lewo. Z poślizgiem zahamowała przed bramą więzienia. Mając nadzieję, że pozostały jej jeszcze resztki z dawnej umiejętności, podwinęła spódnicę, uniosła stopę, umiejscowiła ją między prętami i odbiła się najmocniej jak umiała. Parę razy powtarzając ten manewr, zdołała w końcu przerzucić jedną nogę na drugą stronę ogrodzenia. Czyli prawą nogą jest już w więzieniu. Jak przy schodzeniu z konia, brzuchem zsunęła się na dół. Sukces! Dysząc ciężko podbiegła do celi Lokiego i bez zastanowienia wcisnęła przycisk otwierający ją. Zmyślny zabieg, możliwość otwarcia własnego lochu tuż przed oczami, jednak możności po nią sięgnąć. Rozległ się ryk dzwonów alarmujących. Brama stanęła otworem, a przez nią zaczęli wlewać się strażnicy. Szlag! Tego nie przemyślała. Jak zahipnotyzowana wpatrywała w niekończący się strumień ludzi. Coś złapało ją za ramię. Loki. Poczuła jakby ktoś gwałtownie kopną ją w brzuch i wszystko zniknęło. Najpierw nastała krótkotrwała ciemność, potem stała w środku jakiegoś lasu, Kłamca koło niej, dysząc ciężko.
-Wszystko w porządku?-spytała
-Teleportacja nie jest łatwa, dwuosobowa tym bardziej.-sapnął
-Dlaczego wziąłeś mnie ze sobą?-oddech chłopaka wrócił do normalnego rytmu
- Bo jesteś wyjątkowa.-stwierdził obojętnym głosem
- Dziękuję, dziękuję za wszystko.-szepnęła

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Prolog

Wojna dobiegła końca. Każdy zakątek Wiecznej Krainy rozbrzmiewał wiwatami i okrzykami radosnych Asgardczyków pod wpływem alkoholu. Uczty trwały dniami i nocami. Gdy jedna dobiegała końca, druga się zaczynała.
Lecz dziś miało odbyć się przyjęcie największe ze wszystkich. Przyjęcie w pałacu, wyprawione przez samego Odyna Wszechojca.
Służba ledwo się wyrabiała. Uczty królewskiej pary zawsze były huczne i dopracowane pod każdym względem. Stoły uginały się od nadmiaru rozmaitych potraw. Sale biły po oczach swymi zdobieniami i dekoracjami. Drzwi pękały od beczek z winem i piwem na dziś wieczór.
Mimo pracy włożonej do tej pory, jeszcze wiele zostało do zrobienia. Cała służba urabiała się po łokcie, by każdy, kto tu przyjdzie, czuł się doskonale.
Jednak w pałacu dało się też znaleźć cichsze miejsca, niedotknięte hukiem przygotowań, a mianowicie królewskie komnaty.
Odyn i Frigga, władcy Asgardu, przywdziewali właśnie swe odświętne szaty, a ich synowie bojowali się ze swymi nowymi zbrojami. Byli od siebie tak różni jak ogień i woda. Nikt, kto ich nie znał, nie posądziłby ich o braterstwo krwi.
Thor, starszy z rodzeństwa, miał bujną, blond czuprynę. Marzył o prawdziwej walce, a każdą napotkaną bójkę oglądał z zapałem swoimi niebieskimi jak niebo oczami. Młodszy zaś, Loki, wolał samotność z rozmaitymi księgami i książkami. Cerę miał nienaturalnie bladą, z którą kontrastowały czarne jak noc włosy, równo zaczesane do tyłu, oraz piękne, szmaragdowe oczy. Wiele pięknych dam ubiegało się, o choć jedno spojrzenie tych ciemnych tęczówek, lecz niewiele z nich odniosło sukces. Różnił się od wszystkich młodzieńców w jego wieku, gdyż nie interesowały go walki. On wolał kształcić swój umysł i umiejętność czarów, gdy reszta chłopców siedziała z mieczami na arenach.
Kolejną różniącą braci rzeczą, był stosunek do uczt. Thor od rana skakał z radości na wieści o przyjęciu. Kochał pić, przebywać z innymi i po cichu liczył na małą zadymę. Jednak Loki, jak na samotnika przystało, wcale zadowolony nie był. Najlepiej zostałby w swojej komnacie przez całą noc. Niestety, królewska etykieta, wymagała jego obecności. Musiał się silić na sztuczne uśmiechy, miłe słówka i witanie z każdym gościem.
&&&
- Witam wszystkich obecnych. Dziś świętujemy bardzo ważne wydarzenie. Koniec wojen z mieszkańcami Wanaheimu! - W sali rozległy się wiwaty. Każdy miał doskonały humor i ochotę na zabawę. - Nie przedłużając, zapraszam do ucztowania. Czas się radować nadchodzącym pokojem.
Po przemówieniu władcy, biesiadnicy zajęli się własnymi sprawami. Jedni się najadali za wsze czasy, inni pili, a jeszcze inni tańczyli, z jednym wyjątkiem, który stanowił młody książę. Ten szukał tylko okazji na ucieczkę. Nie cieszyła go wizja spędzenia reszty swego czasu wśród żadnych krwi wojowników.
Gdy jego rodzice i niańki chwilowo były zajęte, ten uciekł z sali z własnym planem. Ile tchu w płucach, pobiegł do swojej komnaty i ściągnął ciężkie żelastwo. Przeszkadzałoby tylko w skradaniu się. Przywdział czarne skóry i skierował swe kroki do wyjścia z pałacu, uważając, by nikt go nie nakrył. Przy bramach stały straże, więc postanowił na ten krótki odcinek się teleportować. Oczywiście, mógł to zrobić od razu, ale tak nie byłoby zabawy. Poza tym, to zaklęcie wymagało niezwykle dużo mocy, która byłaby mu potrzebna przy ewentualnym zagrożeniu.
Wypowiedział odpowiednią inkantację i momentalnie znalazł się w pobliskim lesie. Rozejrzał się, by zapoznać się z otoczeniem. Od razu rozpoznał to miejsce. Niedaleko stamtąd znajdowało się małe jeziorko, do którego zmierzał. Cały jego urok polegał na tym, że nikt o nim nie wiedział. Loki mógł zawsze usiąść przy brzegu i myśleć. Nikt nie zakłócał jego ciszy. Nikt mu nie przeszkadzał. Nikt się z niego nie wyśmiewał. To był jego mały raj.
Im bardziej się zbliżał do zbiornika wodnego, tym wyraźniejszy był odgłos szlochu. Czyżby jednak, ktoś poza nim samym znał to miejsce? Jedno jest pewne. Musiał sprawdzić kto to i dlaczego płacze.
Wdrapał się na pobliskie drzewo, co przyszło mu z trudem, jako, iż jego sprawność fizyczna nie była na wysokim poziomie i zaczął przyglądać się smutnej postaci. Była to zrozpaczona blondynka, której włosy pięknie lśniły w odcieniu platyny. Obraz psuł jej ubiór. Poszarpana, brudna sukienka, doskonale oddająca emocje właścicielki.
Loki chciał się przyjrzeć jej twarzy, lecz gdy się nachylił by to zrobić, gałąź drzewa nie wytrzymała jego ciężaru i pękła, wrzucają księcia do wody z głośnym chlupnięciem.
Dziewczyna momentalnie przestała szlochać i szybko złapała najbliższy przedmiot. W tym wypadku patyk, którym wycelowała w stronę hałasu.
- Kto tu jest? Pokaż się. Wyjdź z uniesionymi rękoma.
Była cała roztrzęsiona, a jej głos wibrował. Żaden złoczyńca nie wziąłby jej na poważnie, jednak Loki wiedział, że wykonanie JEJ poleceń może być jedyną szansą na ujrzenie JEJ twarzy. Ale od kiedy to on się słucha jakichś nieznanych dziewczyn?
Wynurzył głowę spod wody i przyglądał się blondynce. Miała łagodne rysy twarzy, wielkie, podpuchnięte od płaczu oczy i pełne usta. Po policzkach płynęły jeszcze słone kropelki.
- Podnieś ręce! - krzyknęła.
- Jeśli to zrobię, to pójdę na dno. Wybierając utonięcie, albo zadziobanie patyczkiem, wybieram patyk.
Zażenowana dziewczyna odrzuciła "broń" na bok i spuściła głowę.
-Wybacz. Myślałam, że to... Nie ważne. - Rozpoczęła się nowa fala łez.
- Hej, nie płacz. - Loki szybko opuścił jeziorko. - Co się stało?
- Ni... Nic, co powinno cię interesować -odparła.
- Ja chcę tylko pomóc. Nie często wpadam na takie piękne dziewczyny, tym bardziej zapłakane. Spójrz. Dla ciebie nawet wpadłem do wody by sprawdzić, co cię dręczy. - Rozłożył szeroko ręce, pozwalając swobodnie spadać kroplom wody. Blondwłosa spojrzała na niego z ukosa i przegryzła wargę. Dostrzegając przyjazny uśmiech Lokiego przełamała, rozpoczynając swą historię.
- A więc, dziś dowiedziałam się, że moi rodzice... nie żyją. Polegli na wojnie, a ja zostałam całkiem sama. Nie mam gdzie się podziać, ani co zjeść. Jeszcze, jak zobaczyłam ich zakrwawione ciała to... - Oczy dziewczyny zaszły łzami, które rozpoczęły wyścig na jej różanych policzkach. Loki odczuł w tamtej chwili impuls i przytulił blondynkę. Ta nie protestowała. Wtuliła się w jego tors i nie przedostawała płakać.
Trwali tak długo, aż w końcu dziewczynie zrobiło się głupio z zaistniałej sytuacji. Właśnie moczyła ubranie nieznajomego chłopaka, który wpadł do jeziora. Coś jej nagle zawitało w głowie.
-Czemu nie jesteś mokry? – zapytała gwałtownie się od niego odrywając.
- Magia -odparł z uśmiechem. - Uczę się starożytnej sztuki czarów niemalże od kołyski. Jest to moje hobby i pasja. - Oczy blondynki rozbłysły.
- Zawsze podziwiałam magów. Tyle czasu poświęcają nauce.
- Bo warto.
Wypowiedź dziewczyny zaskoczyła Lokiego. Damy zazwyczaj wolą wojowników. "Tych muskularnych matołów, którzy o Yggdrasilu wiedzą tyle, co nic", jak to często mówił. A tu proszę. Miła niespodzianka.
- Jak się nazywasz? - To pytanie ciekawiło księcia jakiś czas. Chciał się zwracać do nowopoznanej po imieniu, a ciężko jest to robić, nie znając go. W odpowiedzi otrzymał niepewne spojrzenie, jednak delikatny uśmiech pomógł mu osiągnąć sukces.
-Ja... Jestem Sygin.
-Miło mi cię poznać. -Ucałował jej dłoń. - Powiedz mi, Sygin, jak znalazłaś to miejsce?
Ciekawość Lokiego zaprowadzi go kiedyś do Helheimu. Spowodował nowy wybuch płaczu blondwłosej.
- Hej, co się stało? Wybacz, jeśli cię uraziłam. Nie miałem takiego zamiaru.
- Nie, to nie twoja wina, tylko... - westchnęła. - Uciekałam z domu. Przez to, że... Że oni... Nie żyją, miałam iść pod opiekę takich wstrętnych pań. Ja nie... Ja już wolę być pożarta przez dzikie zwierzę, niż mieszkać z nimi.
- Nie pozwolę ci tu zostać. Mam pomysł. Zamieszkaj u mnie. Mój dom jest duży, nie będziesz nikomu przeszkadzać. Rodzice nawet nie odczują, że tam będziesz.
Ta odważna propozycja zaskoczyła Sygin. Za prawdę, powiadam wam, nie spodziewała się takiego obrotu spraw. Niczego się nie spodziewała, a już tym bardziej tego.
- Nie chcę robić kłopotu. Ja...
- I tak uciekłaś, czyż nie? Czy nie lepiej jest mieszkać w pałacu, niż być strawą dla jakiegoś bilgesznajpa czy trolla?
- W... W pałacu?! O Bogowie! Ty jesteś księciem! - krzyknęła. Gdy ona zaczęła panikować, on stał spokojnie przyglądając się wybuchowi paniki blondwłosej.
- Trafne spostrzeżenie.
- Na brodę Odyna… To znaczy twojego ojca. Spoufalałam się z księciem! Jesteś Thor?
- Nawet mnie do niego nie porównaj.
- Loki? O Bogowie, o Bogowie. O Bogowie! - Blondwłosa zaczęła nerwowo chodzić w kółko.
- Sygin, uspokój się. Jeśli nie chcesz by ktokolwiek się o tobie dowiedział, mogę cię ukryć u kucharek. Są bardzo miłe. Na pewno cię polubią, a jak ktoś do nich wejdzie, będziesz mogła udawać, że gotujesz. O komnatę się nie martw. Jest kilka nieużywanych, w których znajdują się również nieużywane szaty. Wszystko będzie dobrze.
Początkowo niepewna blondynka, po jeszcze kilku argumentach i uśmiechach Lokiego, przystała na jego propozycję. Uradowany książę złapał swą towarzyszkę za nadgarstek i razem pobiegli do pałacu. Loki wiedział, że przez bramę nie wejdą. Za dużo było tam strażników, którzy nie wiedzieli o jego ucieczce. Teleportacja dwuosobowa też odpadała, gdyż był to zbyt zaawansowany poziom czarów jak na Lokiego. Postanowili wejść od ogrodów. Po obu stronach muru rosły drzewa, które się stykały gałęziami. Spokojnie dało się po nich przejść, co niezbyt podobało się Wszechojcu. Dawno miały zostać ścięte, ale nie ma to czasem jak leniwa służba.
-Dobrze się wspinasz?
- Och, książę. Wierz mi lub nie, ale jestem mistrzynią chodzenia po drzewach.
- No to sprawdźmy twoje umiejętności.
Zaczęli się wspinać. Sygin rzeczywiście potrafiła to robić. Z każdej gałęzi przechodziła z rzadko spotykaną gracją, aż w końcu delikatnie opadła na ziemię w ogrodach królewskich. Jak była jeszcze na górze, Lokimu zdarzało się zaglądać jej pod sukienkę, za co był od razu karcony.
W przeciwieństwie do niej, Loki miał nie małe trudności ze spinaczką. W efekcie końcowym spadł z drzewa na cztery litery. Blondynka w pierwszej chwili była wystraszona, lecz gdy zobaczyła jak książę niezdarnie wstaje, a potem masuje obolałe miejsce z grymasem na twarzy, zaczęła chichotać. Ten spojrzał na nią spode łba i się uśmiechnął, wiedząc, że rozśmieszył dziewczynę.
- Czy coś cię bawi? - zapytał retorycznie, udając oburzonego.
- Nie, skądże. - odpowiedziała tłumiąc śmiech.
-Dobra, chodźmy. Na końcu ogrodów jest wejście do pałacu.
Ruszyli. Dla Lokiego był to zwyczajny spacer, jednak Sygin dech zapierał w piersi z każdym krokiem. Było tam tyle pięknych kwiatów i innych roślin. Każdy miał inną barwę, kształt, a nawet różnie się mieniły. Blondwłosa nigdy nie widziała takich pięknych gatunków, a już na pewno nie wszystkie w jednym miejscu, rozmieszczone przez wybitnego dekoratora.
Mimo tak wielu zachwycających roślin, największą uwagę Sygin przykuła stara, prosta fontanna. Miała wiele uszczerbków, a jej kolor już dawno wyblakł, jednak blondwłosa była nią zachwycona. Podeszła bliżej. Nasłuchiwała szumu wody z zamkniętymi oczami. Okrążyła ją, opuszkami palców jeżdżąc po jej powierzchni, aż w końcu zdecydowała się włożyć rękę do idealnie chłodnej wody i zmoczyć swoją twarz. Usiadła na niej.
Loki uważnie przyglądał się dziewczynie. Nie mógł zrozumieć jak coś tak zwyczajnego, mogło jej sprawić tyle radości.
- Podoba ci się?
- Jest niesamowita. - Otworzyła oczy. - Na pewno wysłuchała już wielu historii.
-Z pewnością. - Przysiadł się do niej. -Wiesz, jesteś niesamowita. Inne dziewczyny nawet by na nią nie spojrzały. Wolą jakieś błyskotki, a... - Przerwała mu.
- W błyszczących rzeczach nie ma nic ciekawego. Tylko błyszczą. A rzeczy stare, och... Kryją w sobie tajemnice, które aż chce się poznać. A ty? Nigdy nie interesowały cię przedmioty starsze od ciebie?
- Mnie? - Pokiwała zachęcająco głową. - No cóż, ja kocham książki. Szczególnie księgi zaklęć. Im są starsze, tym ciekawsze i rzadziej spotykane zaklęcie są w nich zapisane. Często siedzę w swojej komnacie i przeglądam uważnie wszystkie strony, wdycham ich zapach, delikatnie dotykam chropowatych kartek myśląc kto je napisał.
- Więc mnie rozumiesz.
Sygin spojrzała na Lokiego z delikatnym uśmiechem na twarzy, a on go odwzajemnił. Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie. Młody książę spoważniał i gwałtownie wstał z fontanny.
- Pora iść. Chyba nie chcesz by ktoś nas zobaczył.
- Masz rację. - Uśmiech zmienił się w smutny grymas, jednak się z nim zgadzała. Wznowili marsz.
Docierając do wejścia na zamek, książę wskazał dziewczynie ruchem ręki, by przystanęła. Posłusznie wykonała polecenia, a on sam wyjrzał zza kolumny by sprawdzić, czy nikt nie idzie. Jego obawy były słuszne. Na korytarzu dopatrzył się Thora z jego przyjaciółmi. Udając, że ich nie zauważył, chciał odejść w głąb ogrodów. Nie udało się.
-Loki! Chodź tu! Gdzie się podziałeś po toaście ojca?
- Może wyda ci się to dziwne Thorze, ale wśród ludzi czuję się niekomfortowo, więc wyszedłem się przewietrzyć.
Całe zgromadzenie zaczęło się śmiać, jednak młodszy z braci zachował kamienny wyraz twarzy.
- To stąd się wzięło twoje upodobanie do książek. Zastępują ci kolegów. - Kolejny wybuch śmiechu zgromadzonych.
- Książki są przynajmniej od was mądrzejsze. A tak właściwie wam też by się czasem przydało czytanie, zamiast biegania z tymi idiotycznymi mieczami. Wtedy nie uderzalibyście przeciwników byle jak i byle gdzie, oby tylko zabolało, a nauczylibyście się czegoś i stworzylibyście strategię, dzięki której wasz wróg padłby po kilku ciosach.
Wypowiedź zielonookiego zanudziła resztę. Przewracali oczami i mamrotali "A on znowu swoje". On zaś, przybrał triumfalny uśmieszek i czekał, aż zgromadzenie się rozejdzie.
- No ten, tego, to my się już będziemy zbierać. - Thor zakłopotany drapał się w tył głowy. - Pokaż się jeszcze ojcu, bo znów ci się oberwie za aspołeczność.
- O mnie się nie martw, bracie. Żegnaj. - Loki patrzył jak jego znajomi odchodzą i wrócił do Sygin ukrytej w krzakach. - Droga wolna - szepnął.
- Coś nie tryskacie do siebie sympatią.
- Ech, banda półgłówków. Nie ma co na nich tracić czasu. A teraz lepiej szybko iść do kuchni, bo spotkamy jeszcze kogoś i będzie katastrofa.
- Dobry pomysł.
Zaczęli biec. Książę oczywiście prowadził. Co chwila patrzył czy nikogo nie ma, aż w końcu dotarli do kuchni. Loki wszedł pierwszy, by wyjaśnić wszystko kucharkom, zostawiając blondwłosą przed drzwiami. Miała ona pewne obawy. "A co jeśli każą mi odejść? Co jeśli uznają mnie za nic nie wartą wieśniaczkę?".
Po paru minutach niepokoju, książę wyszedł otoczony piątką dorosłych kobiet w różnym wieku.
-Oto ona - powiedział wskazując Sygin.
- Och, bidulko. Nie martw się, zaopiekujemy się tobą. – Najstarsza kucharka złapała ją pod ramię.
- Właśnie.
- Będziesz tu miała jak w domu – oświadczyła uradowana brunetka.
- Spójrzcie na nią. Jaka chuda – stwierdziła jedna, pokazując wszystkim wychudzoną rękę Sygin. Wywołało to niemy szok na twarzy blondwłosej, któremu zawtórował cichy chichot księcia.
- A ta jej sukienka.
Kucharki zaczęły się przekrzykiwać, a na końcu wciągnęły blondynkę do swojego pomieszczenia. Sygin zdążyła zadać Lokimu ostatnie pytanie, będąc szczęśliwą, że jej obawy się nie sprawdziły.
-Dlaczego mi pomagasz? - Ten się uśmiechnął i rzekł:
- Bo jesteś wyjątkowa. - Odwzajemniła uśmiech i nie będąc pewną, czy książę ją usłyszy, odpowiedziała.
- Dziękuję, dziękuję za wszystko.