poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział III



- A co, masz się za kogoś ważnego? Dla mnie jesteś tylko rozpieszczonym dzieciakiem, który za długo żył w luksusie, przez co nie potrafi się cieszyć -warknęłam. Doprowadzał mnie do szału. Do białej gorączki! Gdy tylko na niego spoglądałam czułam jak zalewa mnie fala gorąca. Miałam ochotę krzyczeć!

Wbiłam gniewne spojrzenie w Lokiego. Jak dziki kot skoczył w moim kierunku. Kłykcie pobladły mu, gdy zacisnął pięść na moim gardle. Odchyliłam głowę, starając się złapać powietrze. Szorstka kora drzewa raniła mi plecy. Zamrugałam parę razy. Jesteś dobry, nie skrzywdzisz mnie, błagam.
Słowa nie chciały przecisnąć mi się przez gardło. Nie wiedziałam tylko, czy z powodu palców ściskających mi przełyk, czy z powodu mojej... dumy?
Widziałam jak rusza ustami, mówi coś, jednak niewidzialna ściana między nami tłumiła wszelkie dźwięki. Dłużej już bym nie wytrzymała.

Osunęłam się na ziemię, kaszlą i łapiąc tlen. Z jakiegoś powodu mnie puścił. Uniosłam wzrok. Leżałam dokładnie u jego stóp, uniżona, upokorzona, skompromitowana. Chciałam szepnąć, że go nienawidzę, że go zabiję, jeśli zrobi tak jeszcze raz, jednak słowa ugrzęzły mi gdzieś między krtanią, a przełykiem. A on odwrócił się na pięcie, rzucając mi ostatnie pogardliwe spojrzenie i ruszył żwawym marszem. Skoro przeżyłam przyduszanie i teleportacje, nic już nie powinno mnie przerażać.
Zerwałam się na nogi i podbiegłam w jego kierunku. Nawet nie odwrócił głowy w moją stronę.

- Czemu za mną idziesz?-spytał w końcu, jednak ani na jego twarzy, ani w jego głosie nie dało się odnaleźć choćby odrobiny zainteresowania odpowiedzią. Zastanowiłam się chwilę. Właśnie, czemu? Z sentymentu? Poczucia winy? Czy może starałam zapewnić sobie obrońcę?

- Bo puszczając mnie, udowodniłeś, że mnie nie skrzywdzisz, a bez ciebie mogę się pożegnać z wolnością. Będę ciągle błądzić po Wiecznej Krainie z obawą, że niedługo mnie znajdą i wsadzą do celi.

Taka była najlepsza z odpowiedzi. W każdym razie tak mi się wydawało. Ledwo zauważalnie skinął głową. A niech go!

***

Szliśmy parę minut w milczeniu. Stopy zaczynały mnie boleć i chciało mi się pić. Nie można zaprzeczyć, że dbano o warunki życia pałacowych służek. Spałyśmy w jednej sali, ale każda z nas miała własne łóżko, własny zestaw pościeli. Dostawałyśmy wodę, miód i strawę. Podróż dopiero się zaczęła, a mi już brakowało tych wygód. Zaledwie parę dni temu łóżko było za twarde, pierze w pościeli zbyt zakurzone, woda brudna, miód za słodki, jedzenie za zimne. Teraz wspominałam to z utęsknieniem, a to dopiero godzina. Jak bardzo godzina potrafi zmienić człowieka? Kiedy wyobraźnia prowadziła mnie już w najdalej położone zamki pełne wygód, z zamyślenia wyrwał mnie fakt, że stałam, a Loki stał obok mnie wpatrując się w przestrzeń między drzewami. Wbiłam w niego pytający wzrok. Nie odwrócił głowy, jednak, wyczuł moje spojrzenie, gdyż rzekł:

- Dokładnie trzy metry przed tobą jest przejście do innej krainy. Nie widzisz go, bo jest ukryte.

Zmrużyłam oczy starają dostrzec coś przed sobą, jednak moje próby nie dały wiele. W zasięgu mego wzroku znajdowały się jedynie drzewa, a między ich gałęziami niewielki ptaszek, konsumujący jakąś dżdżownicę. Po głowie krążyła mi myśl, usilnie starając się wyjść na zewnątrz i pokazać światu. Jeśli to kpina, a ja wezmę to na serio, to się ośmieszę. Tak samo, jeśli to prawda, a ja potraktuję to, jako kpinę, również narażę się na wstyd.

- To czemu ty go widzisz? -Zdobyłam się w końcu na odwagę.

- Bo się nauczyłem.

Dość lakoniczna odpowiedź. Można zrozumieć ją dwuznacznie. A ja wciąż nie wiedziałam, czy to prawda, czy nie!

Po mojej, nieskalanej żadnymi głębszymi śledztwami głowie, ta myśl plątała się i wiła jak ryba wyciągnięta z wody, położona na pomoście, by powoli umrzeć i odejść w zapomnienie. Stałam tak z niezbyt mądrą miną, gapiąc się przed siebie, puki Loki nie zmotywował mnie do jakiegokolwiek działania. A właściwie pchnął mnie w przód. Zatoczyłam się, usiłując złapać równowagę, gdy nagle coś mną szarpnęło. Z gardła wydarł mi się mimowolny krzyk. Po chwili stałam sztywno. Przez zdarte podeszwy trzewików żwir drażnił mi stopy. Ze wszystkich stron dochodziły mnie różne głosy, skrawki rozmów, trąbki, skądś dobiegała muzyka, gdzie indziej ktoś krzyczał na swoje dziecko, jeszcze gdzieś pies szczekał. Kuląc się po natłokiem impulsów upadłam na ziemię, zasłaniając uszy. A byłam taka dumna, że udało mi się wylądować na nogi... Kiedy myślałam, że głowa zaraz mi pęknie, obok siebie zauważyłam stopy Lokiego. Położył mi dłoń na plecach. Przez materiał sukienki i gorsetu czułam na skórze przyjemny chłód, a hałasy nagle przestały mi przeszkadzać. Nie cieszyłam się, że stosował na mnie magię, jednak byłam wdzięczna za pomoc w przystosowaniu mojego umysłu do tylu odczynników. Podniosłam się i strzepnęłam kurz z ubrania.

-Gdzie my jesteśmy?-sapnęłam, rozglądając się wokół.

-Manhattan, Nowy Jork -rzucił, nie robiąc sobie problemu z faktu, że wypowiedziane przez niego słowa, rozumiem mniej więcej tak samo, jak jakieś starożytne, zapomniane zaklęcie. Jakby czytając w moich myślach, Loki dał odpowiedź na moje problemy.

-Midgardzkie miasto. Tu jest zbyt tłoczno, by cokolwiek zaplanować, musimy przenieść się w spokojniejsze miejsce.
W głowie pojawił mi się obraz jego, dyszącego ciężko po poprzedniej teleportacji. Pokiwałam głową.

-Pójdziemy pieszo -zarządziłam tonem nieznoszącym sprzeciwu. -Nie chcę kolejnego spadku mocy i konieczności targania cię na plecach.

-Lepiej żebym tylko ja się zmęczył w pobliżu miejsca, gdzie można odpocząć, niż my dwoje nie wiadomo gdzie. -Uniósł brew. Nie wiadomo czemu wciąż miałam wrażenie, że starał się mnie uniżyć, udowodnić mi, że jestem wzrostu „siedzącego psa”.

Zadowolona z tego jakże trafnego porównania, jakie zrodziło się w mojej głowie, niechętnie, aczkolwiek przystałam na jego propozycję szybkim skinieniem głowy. Złapał mnie za ramię, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł mi dreszcz. Znajome już uczucie wycisnęło mi tlen z płuc, a po chwil stałam na wielkim polu uprawnym. Zadrżałam z zimna. W tłumie grzały mnie obce ciała, tutaj śnieg sięgał mi do kostek, wiatr szczypał po twarzy. Zapowiada się doprawdy mrożąca krew w żyłach przygoda.

Spojrzałam na Lokiego. Siły już mu wracały. Uśmiechnęłam się pod nosem, widząc, że jego policzki, od zimna i wysiłku, przybrały odcień świeżych truskawek.

Stwierdziwszy, że zbiera się na moment, w którym, mogę zostać przyłapana na mojej obserwacji, co raczej nie skończyłoby się zbyt wesoło, odwróciłam wzrok, w poszukiwaniu, miejsca, w którym moglibyśmy przenocować. Na granicy widnokręgu zdołałam dojrzeć sporych rozmiarów chatę. Mimo, że robiło się już ciemno, żadne światło nie było zapalone. To prawdopodobnie o to miejsce chodziło Lokiemu, ale mocy starczyło mu by dotrzeć jedynie tutaj, jakieś dwa kilometry od celu.

Nagły zryw wiatru uderzył, rozrzucając mi włosy na wszystkie strony. Drżąc z zimna, odwróciłam się w stronę Kłamcy. Jego płaszcz wyglądał na ciepły... W pałacu z pewnością wychowywany był na gentelmana, spore więc szanse, że stare nawyki odcisnęły na nim swoje piętno. Zaszczękałam zębami najgłośniej jak umiałam, kuląc się nieco, jednak płaszcz nieruchomo pozostał na swoim właścicielu, a ja obdarzona zostałam tylko prychnięciem i pogardliwym spojrzeniem. Z tą podrożą musiałam poradzić sobie zupełnie sama. Wzdychając ciężko, ruszyłam w kierunku domu, a Loki zaraz za mną. Po paru minutach marszu w milczeniu, ciszę panującą między nami przerwał jego głos:

-Coś się zbliża. -Odwróciłam się w jego kierunku. -Lepiej się nie pokazywać.
Skinęłam głową, po czym rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, za czym można by się skryć. Nic. Nic prócz wyjałowionego przez mrozy pola uprawnego. Tupnęłam nogą zirytowana. Coś tu musi być!

-Strumień.

U słyszałam głos za plecami.

-Minęliśmy strumień przed chwilą.

-Żartujesz?!-żachnęłam się. -Woda będzie lodowata.

Co, jak co, ale tego nie dało się zaprzeczyć. Jednak on złapał mnie za ramię i pociągnął. Biegnąc tak razem parę sekund, stanęliśmy na skraju rzeczki. Niewielka, powstała z topniejącego śniegu, była idealną kryjówką. I przy okazji idealnym miejscem, by zamarznąć. Otworzyłam usta, by zaproponować jakąkolwiek inną lokację, jednak zanim zdążyłam wydobyć z siebie jakiekolwiek słowo, Loki najzwyczajniej w świecie wskoczył do rowu, w którym płynął strumyk, wciągając mnie za sobą. Mimowolnie krzyknęłam, gdy od pasa w dół wylądowałam w lodowatej wodzie, jednak dłoń Kłamcy stłumiła odgłos. Zesztywniałam zaciskając zęby. Ja byłam skostniała, on za to nie sprawiał wrażenia, jakoby było mu przynajmniej zimno. Jak z resztą zdołałam zauważyć już wcześniej, sam nie był o wiele cieplejszy.
Wtem coś małego i szarego śmignęło przed nami. Coś wyjątkowo podobne do kota.

-Fałszywy alarm -stwierdził Loki podnosząc się na nogi. -Niewielki spadek mocy automatycznie zwiększa wrażliwość na oddziaływanie otoczenia. Wydawało mi się, że to coś większego -mruknął.

Stał po kolana w wodzie, (która mi sięgała ponad biodra) jednak jego ubranie było suche. Po cichu licząc, że mnie też wysuszy i ogrzeje, wygramoliłam się w rowu i usiadłam na ziemi trzęsąc się z zimna, jednak on, jakby czytał mi w myślach, kiwając głową rzekł:

-Spadek mocy. Mogę oddziaływać tylko na siebie w ten sposób.
Zadrżałam i osunęłam się na plecy. Przeturlawszy się do pozycji embrionalnej, skuliłam się, starając rozmasować ramiona. Poczułam lekkie szarpnięcie, ostatnią myślą nim świadomość mnie opuściła, było stwierdzenie, że odrywam się od ziemi w ramionach Kłamcy.

***

Obudziłam się na drewnianej podłodze. Organizm nieraz broni się tracąc przytomność, by zaoszczędzić siły.

Pierwszym, co we mnie uderzyło, było zimno. Przeszywające, piekące zimno. Zadrżałam. Po pustej izbie echem rozchodził się odgłos szczękania zębów.

Nagle zawiało, drzwi otworzyły się, a w nich stanęła wysoka, szczupła postać. Jednak twarzy nie było widać zza stosu suchych patyków i gałęzi. Zakładając, że to Loki, odwróciłam się na drugi bok. Przez odgłos moich własnych zębów, usłyszałam, że chrust ląduje na ziemi zaraz za moimi plecami i zaczyna się tlić, by zaraz potem płonąć już pełnym ogniem. Radośnie strzelające płomienie niewiele jednak dały. Mój organizm nigdy nie był szczególnie silny, a przez szok termiczny byłam wyziębiona w środku. Kłamca podszedł do mnie z zakurzonym, nad skubniętym przez mole kocem i podniósł mnie do siadu.

-Trzeba zdjąć ci te przemoczone ubrania -mruknął. Potulnie uniosłam ręce, by mógł ściągnąć mi sukienkę przez głowę. Materiał gładko zsunął się po skórze, by po chwili wylądować na ziemi, razem z gorsetem i halką. Gdy tylko mnie puścił, ponownie osunęłam się na ziemię, trzęsąc się z zimna.
Przykryta pledem, z dłońmi ułożonymi pod głową, wpatrywałam się w Lokiego. Miałam nadzieję, że jego poczynania pomogą mi się ogrzać. Szepcząc coś w nieznanym mi języku, zdjął płaszcz i górę stroju. Rozumiem, że nauczono go w młodości jak przetrwać i w ogóle, jednak twórca zasad raczej nie brał pod uwagę jego temperatury. Delikatnym ruchem wsunął się pod koc za moimi plecami. Mimo, że jego skóra wciąż była chłodna, jednocześnie biło od niego przyjemne ciepło. Magia, coś, czego nigdy nie zrozumiem.

***

Leżeliśmy tak chwilę, wtuleni w siebie nawzajem. Całkiem przyjemnie. Jego oddech delikatnie drażnił mi skórę na karku. Temperatura mojego ciała wielkimi krokami wracała do normy, jednak nie starałam się tego zasygnalizować. Właściwie, nawet nie chciałam. Po dłuższej chwili, w końcu wydobyłam z siebie głos. Nieco zachrypnięty, ale wyraźny.
-Nigdy się tak nie czułam.

Wzrok miałam wbity w ognisko. Chwila czekania dłużyła mi się niemiłosiernie, mogę szczerze wyznać, że było to najdłuższe trzydzieści sekund mojego życia.

-Jak? -szepnął mi prosto do ucha.

-Zamarznięta.

Zaśmiał się cicho. Otworzyłam usta, by dodać coś jeszcze, jednak gwałtowny powiew wiatru wdarł się do izby, przerywając, nim jakikolwiek głos wydostał się z mojego gardła. Odwróciłam głowę, by zlokalizować źródło tego, jakże haniebnego postępku.

Ujrzałam kobiecą postać. Nieco zdziwiona tym niecodziennym zjawiskiem, przeniosłam wzrok na Lokiego. Ten jedynie przelotnie rzucił okiem na przybyszkę. Prawdopodobnie na tyle przelotnie, by dostrzec parę nóg z łydeczkami, parę rąk bez łydeczek, zgrabne wcięcie w tali i dość pokaźny biust. Irracjonalne poczucie zazdrości zapiekło mnie w środku. A już było tak miło!

-Wracałam z pracy, kiedy zobaczyłam światło w oknie -rzuciła melodyjnym głosem. -Wiem, że od dawna nikt tu nie mieszka, więc pomyślałam, że może ktoś potrzebuje pomocy.

Ogień oświetlił owalną twarz z nieco zaostrzonym podbródkiem, lekko zadarty nosek, parę kocich oczu w ciemnej oprawie i pełne usta wygięte w przyjaznym uśmiechu. Ponownie spojrzałam na Kłamcę. Najszczerzej w świecie odwzajemniał uśmiech.

-Nazywam się Alice Killer. -Uniosła lekko brew, menda jedna!

Loki mruknął cicho:

-Doprawdy, zabójcze nazwisko. -Jej uśmiech przybrał nieco kokieteryjny odcień.

-Czyżby?-Z trudem powstrzymałam potok przekleństw, cisnący mi się na usta. A już było tak miło!
________________________________________________
Ogłoszenia parafialne!
Ja zapewne już zauważyliście (o czym mi skleroza stanowczo zabroniła mówić wcześniej) na blogu pojawiła się, składająca się z dwunastu piosenek, playlista :) Od razu dodam, że kosztowała mnie ona, dużo łez, krzyków i zdzierania gardła (palców o klawiaturę w wirtualnym krzyku. Whatever.) Sześć piosenek wybrała Viv, sześć ja ;) Myślę, że mówienie, która z nas, którą piosenkę wybrała nie ma sensu, więc powiem tylko, że obie mamy nadzieję (liczę, że Viv się pod tym podpisuje), iż spodobają wam się piosenki :) No i oczywiście czekam na wasze opinie na ten temat :)

4 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Aww...Zazdrosna Sygin :D Nie wiem co napisać. Genialne opowiadanie. Czekam na więcej.
    pozdrawiam, Rox

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie odsłuchałam całej playlisty (na telefonie nie mogę, a na kompie wchodzę głównie, żeby skomentować), ale "Hanging Tree" (to jakaś inna wersja, prawda?) obstawiałabym na Viv ;3. Co do rozdziału: teraz to chyba większość Poss pisała :P. Pierwszą część obstawiam na Viv ;D. Ogółem zapowiada się ciekawie. Kolejna Alice jak widzę :P (taaa... Sama mam swoją Alison, co z francuskiego też jest Alice xd). Strasznie dużo tych Alicji spotykam ;o. Sygin zazdrosna *uuu*. Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam,
    Death.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jezu, jakie to jest bez nadziejne, usuńcie bloga, bo to jakieś guwno

    OdpowiedzUsuń
  4. O matko jesteście niesamowite!
    Nie wiem jak można napisać coś tak pięknego ;,) Zaintrygowałyście mnie i nie mogę się doczekać kontynuacji.
    przepraszam, że tak króciutko, ale czasu brak, a tyle jeszcze do skomentowania.
    Wiesiek

    OdpowiedzUsuń