Żadna istota, na
którą nie spadła łaska wizyty w pałacu, nie byłaby w stanie wyobrazić sobie
przepychu, zbytku i blasku tamtejszych sal biesiadnych. Kryształowe żyrandole,
niczym lśniące stalaktyty zwisały z
sufitów, mieniąc się światłem najjaśniejszych z księżycy co noc wschodzących na
Asgardzkie niebo, w złotej zastawie, co wieczór czyszczonej po hucznych
zabawach, zawsze ustawionej na stołach, w razie niespodziewanej okazji do
biesiad, można było przejrzeć jak w lustrze.
Wystarczyło jedno
spojrzenie, jeden oddech powietrzem przesiąkniętym zapachem starego złota, by
wiedzieć, że Wszechojciec lubił obnosić się ze swą potęgą. Jednak na Sygin
ogrom bogactw nie robił już najmniejszego wrażenia. Dni, miesiące, lata
spędzone na polerowaniu podłóg i sztućców, znieczuliły ją na urok pałacu. Tak,
czy siak jej głowę zaprzątały inne problemy, ważniejsze od ładnych ozdób. Pieniądze
na przykład. Pieniądze, po to, by wreszcie wyrwać się ze śmierdzącej kuchni.
Przez myśl
najczęściej przemykały jej listy gończe, coraz częściej rozwieszane po pałacu,
w akcie desperacji. Nie była może wielkim wojownikiem, ale znała się na
ludziach, a to najpotrzebniejsza umiejętność w łapaniu przestępców. Rozmyślania
przerwały jej odgłos kroków echem odbijający się od ścian sali. Cóż, w plątaninie
korytarzy trudno stwierdzić skąd pochodzi odgłos, niosący się po całym
labiryncie, jednak Sygin, frunąc na skrzydłach zgubnej ciekawości, z gracją
baletnicy przeskoczyła nad wiadrem z wodą do czyszczenia podłóg i wymknęła się
ze zbiorowej sali, unikając czujnego wzroku przełożonej pałacowych sprzątaczek.
Słońce już dawno zaszło, ostatnimi ze swoich promieni zdążywszy jeszcze nagrzać
lampy solarne w ogrodach, a księżyce schowane były za chmurami, jednak
zapalanie świec na żyrandolach zajęłoby zbyt dużo czasu, w którym kroki mogłyby
umilknąć. Tak więc dziewczyna, nie
czekając aż wzrok przyzwyczai jej się do mroku, ruszyła, tak jak podpowiadał
jej słuch. Nie musiała jednak za długo maszerować w ciemności, nim natknęła się
na źródło odgłosów. Postawny, barczysty mężczyzna, oświetlając sobie drogę
lampą oliwną, mknął korytarzami z głową zadartą tak wysoko, że jedyną
dostrzegalną częścią jego twarzy były dwie, czarne dziurki na wielkim, orlim
nosie. Wpatrując się chwilę w ten
obrazek, Sygin wybuchła w końcu gromkim śmiechem. Jakżeby inaczej, bufon
przekazujący Wszechojcu jakąś szalenie ważną informację.
-Jaką to wiadomość
niesiesz towarzyszu?-siliła się na poważny ton, jednak mina obruszonego
posłańca, wywoływała u niej, wciąż dzielnie tłumione, fale śmiechu. Mężczyzna
zamlaskał zniesmaczony, w końcu jednak rzekł
-Masz szczęście, że
Odyn dowiedział się już wszystkiego, inaczej musiałbym zgłosić, że utrudniasz
mi w wykonywaniu pracy.-dziewczyna kiwnęła głową, na znak, iż rozumie powagę
sytuacji, jednak uśmiech nie znikał jej z twarzy-Ucieczka więźnia nie jest
tematem do żartów.-zesztywniała jak
porażona.
Każdy z zamkniętych
mógł uciec, doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jednak wewnątrz czaszki kołatała jej ciągle jedna myśl. Chłopak,
którego spotkała tylko raz w życiu, który miał już wiele lat by o niej
zapomnieć. Loki.
* * *
W nikłym blasku
księżyca sylwetka Kłamcy, przycupniętego na wchodzącym w wodę pniu, wyglądała
tajemniczo, magicznie. I złowrogo, niczym gobelin, zgarbiony na dachu,
kamiennymi oczami przyglądając się każdemu,
kto choćby próbuje przedostać się przez bramę, której strzeże. Sygin wiedziała,
że tu go znajdzie. Twierdzą, że ludzie się zmieniają, ale to nie prawda. Nawet,
kiedy jakaś cząstka nas umiera, nawyki pozostają, jeśli się z nimi nie walczy.
A po co walczyć z nawykiem odwiedzania leśnego stawu? Stała tuż za nim, jednak
on jej nie słyszał, zdawał się tkwić pogrążony we własnym świecie. Mając
nadzieję, że zna się na anatomii czaszki na tyle, by nic nie uszkodzić, a
obezwładnić Lokiego, schyliła się i sięgnęła po patyk leżący u jej stóp. Liście cicho zaszeleściły, bóg zadrżał.
Mięśnie spięły mu się, gdy powoli stanął na nogi, jednak nie odwracał się.
-Nie mów, że znów
chcesz mnie zadziobać patyczkiem, Sygin.-warkną. Pień zabujał się na wodzie, a Loki w jednej chwili
znalazł się centymetr przed nią. Dziewczyna zamlaskała zdegustowana, mocniej
ściskając kij w dłoni, jednak nie przesunęła się w tył ani o milimetr.-Czyżbym
cię peszył?-mruknął. Znała się na ludziach, doskonale widziała, że był nieco
zbyt pewny siebie. W głowie pojawił jej się pomysł, przypomniały jej się słowa
Vasty, przybranej matki, jej anioła stróża, która jako jedyna z kucharek nie
znudziła się opieką nad nastolatką po tygodniu.
A ładne nastolatki muszą wiedzieć jak się bronić w razie potrzeby.
Wewnętrzną stroną dłoni w spód nosa, bardzo bolesne, bardzo skuteczne, daje
czas na ucieczkę. Lub, jak w tym wypadku, inne działanie takie jak założenie
kajdanki na lewą rękę Lokiego, a drugiej na własny nadgarstek. Czego się nie
robi dla pieniędzy?
* * *
Pałacowa brama
majaczyła w oddali, pocieszając przybyszów (w każdym razie jednego z nich)
wizją czasu i możliwości ucieczki, jednak wejście dla kucharek, otwarte o
każdej porze dnia i nocy, nieubłaganie zbliżając się do Lokiego i Sygin,
burzyło te nadzieje. Od początku
pieszej wędrówki, z ukrytego, leśnego
stawu, do pałacu, Kłamca nie odezwał się ani słowem, jednak jego twarz,
wykrzywiona w grymasie złości wyrażała więcej niż jakiekolwiek słowo. Zawód,
bezsilność, frustrację. Furię. Dziewczyna,
zasłaniając twarz kosmykami platynowych włosów, usilnie unikała
jakiegokolwiek kontaktu ze szmaragdowymi tęczówkami. Słaba, była słaba, gdyby
tylko spojrzała mu w oczy, dała przejrzeć się na wskroś, zobaczył by to. I wciąż
mierząc ją wzrokiem kazałby jej go wypuścić, a ona by uległa. Odpięłaby
kajdanki blokujące jego moc, a on by zniknął, bez słowa. Była słaba, ale znała
się na ludziach. Powoli przekroczyła
próg drzwi kuchennych, a Loki zaraz za nią. Niech go diabli! Kontem oka
widziała, jak z głową wysoko uniesioną maszeruje wymijając kucharki i
sprzątaczki, z pogardą wymalowaną na twarzy.
-Czy mogłabyś przestać się tak wlec?-rzucił w
końcu Kłamca, z ostentacją okazując irytację, wymachując nieskrępowaną dłonią w
kierunku korytarza. Prychnąwszy cicho Sygin przyśpieszyła kroku, pokonując
doskonale sobie znaną trasę do sali tronowej. Hebanowe, pozłacane drzwi,
znajdowały się już na wyciągnięcie ręki. Kolejnym dowodem na samolubność Wszechojca
były trzy sale tronowe, miast jednej, używane zależnie od pogody, a w każdej z
nich swoje miejsce znalazła replika tronu Hliðskjálfu, stojącego w dusznym pomieszczeniu,
gdzie przyjmowani byli najważniejsi goście. Dziewczyna zakołatała we wrota,
doskonale jednak zdając sobie sprawę z faktu, że futro wiszące na nich od
wewnętrznej strony tłumi odgłos, po czym pchnęła je nie czekając na
odpowiedź. Wysokie, złote kolumny na
których oparte było łukowe sklepienie, lśniły w słońcu, wśród kropel deszczu
ściekających po rynnach, podłoga (również złota) wypolerowana i napastowana
była do tego stopnia, że, by utrzymać równowagę, trzeba było stawiać jak
najkrótsze możliwie kroki. Na końcu sali (na tyle daleko, by Wszechojciec,
swoim jednym starym, zużytym okiem nie mógł ich jeszcze dostrzec) na podwyższeniu
ustawiony był tron. Hliðskjálf, tysiące lat temu wyrzeźbiony został z wielkiej
bryły złota, tak, by nikomu nie było na nim zbyt wygodnie. Vasta nieraz
mawiała, że latach tyłki przystosowały im się do siedzenia na nim. Sygin
mimowolnie uśmiechnęła się na myśl o kobiecie, jednak zaraz spochmurniała. Opiekunka
najlepsze lata życia miała już za sobą. Te gorsze z resztą też, jak wszystkie
inne. To jej śmierć była zapalnikiem, odczynnikiem, który kazał młodej
pomywaczce i kucharce podjąć desperackie próby usamodzielnienia.
Jednak prawdą jest stwierdzenie, iż pieniądze
kręcą światem. Trzeba płacić za dom, jedzenie, krzesiwo, ubrania.
Stukanie drewnianych trzewików rozchodziło się po
pomieszczeniu. Każdy kolejny krok był dla Sygin coraz trudniejszy. Z powodu
poczucia winy, jak i coraz większego oporu ze strony Lokiego. W końcu jej męka
skończyła się, Odyn wpatrywał się w nią zdziwiony, otwierając i zamykając usta
jak ryba, próbując wydusić z siebie jakieś słowo. Jego wzrok krążył między
przybranym synem, a niską, szczupłą, kruchą filigranową laleczką, która zdołała
w jakiś sposób go przyprowadzić. Po paru minutach milczenia, spytał w końcu
-Jak?-to jedno słowa znaczyło więcej niż każde
inne podziękowanie-Co chcesz jako nagrodę?-blondynka uśmiechnęła się, sprawy
wchodziły na dobry tor
-Pieniędzy.-rzuciła-Domu, pracy.
-Czy byłabyś tak miła udać się do sali
obrad.-słowa dobrane tak by brzmiały jak najuprzejmiej, jednak protekcjonalny
ton bynajmniej nie zachęcał-Ktoś cię tam zaprowadzi.
-Nie trzeba.-dygnęła lekko-Znam drogę.-król skiną
głową i nie czekając aż Sygin wyjdzie z sali uniósł rękę nieznacznie, dając
strażnikom czającym się w zakamarkach sali znak, by pojmali więźnia. Dziewczyna stojąc pod drzwiami, wpatrywała
się jeszcze chwilę w Lokiego szarpiącego się uzbrojonymi w miecze, włócznie i
tarcze mężczyznami. Głowa Kłamcy powoli zwróciła się w jej kierunku i nim
zdążyła odwrócić się, szmaragdowe tęczówki zatrzymały jej wzrok pozostawiając
poczucie winy i nieprzyjemne swędzenie w środku, gdy wyszła i trzasnęła
drzwiami. Dziwnie tak przemierzać korytarze bez mopa, czy chociaż szmatki i
wiedząc, że Loki prawdopodobnie został już przeniesiony do tymczasowej celi.
Cholera! Odwróciła się na pięcie i ruszyła biegiem. Do lochów z kuchni jeden
korytarz prosto, dwa skręty w lewo, jeden w prawo, znów prosto. Skoro z kuchni
do sali tronowej skąd wracała jedynie jeden w lewo. Z poślizgiem zahamowała
przed bramą więzienia. Mając nadzieję, że pozostały jej jeszcze resztki z
dawnej umiejętności, podwinęła spódnicę, uniosła stopę, umiejscowiła ją między
prętami i odbiła się najmocniej jak umiała. Parę razy powtarzając ten manewr,
zdołała w końcu przerzucić jedną nogę na drugą stronę ogrodzenia. Czyli prawą
nogą jest już w więzieniu. Jak przy schodzeniu z konia, brzuchem zsunęła się na
dół. Sukces! Dysząc ciężko podbiegła do celi Lokiego i bez zastanowienia
wcisnęła przycisk otwierający ją. Zmyślny zabieg, możliwość otwarcia własnego
lochu tuż przed oczami, jednak możności po nią sięgnąć. Rozległ się ryk dzwonów
alarmujących. Brama stanęła otworem, a przez nią zaczęli wlewać się strażnicy.
Szlag! Tego nie przemyślała. Jak zahipnotyzowana wpatrywała w niekończący się
strumień ludzi. Coś złapało ją za ramię. Loki. Poczuła jakby ktoś gwałtownie
kopną ją w brzuch i wszystko zniknęło. Najpierw nastała krótkotrwała ciemność,
potem stała w środku jakiegoś lasu, Kłamca koło niej, dysząc ciężko.
-Wszystko w porządku?-spytała
-Teleportacja nie jest łatwa, dwuosobowa tym
bardziej.-sapnął
-Dlaczego wziąłeś mnie ze sobą?-oddech chłopaka
wrócił do normalnego rytmu
- Bo jesteś wyjątkowa.-stwierdził obojętnym głosem
- Dziękuję, dziękuję za wszystko.-szepnęła
- Bo jesteś wyjątkowa.-stwierdził obojętnym głosem
- Dziękuję, dziękuję za wszystko.-szepnęła